Kariera chłopca z zygzakowatą blizną na czole jest niewątpliwie jedną z najbardziej zdumiewających zagadek, jakie mają do rozwiązania badacze kultury masowej. Kult Harry’ego pobierającego nadal nauki w szkole magii i czarodziejstwa – Joanne Kathleen Rowling pisze właśnie piąty tom z zamierzonego na siedem książek cyklu – nie zna granic, powieści tłumaczone są na niemal wszystkie ważniejsze języki świata i wszędzie trafiają natychmiast na czoło listy bestsellerów. U nas jest podobnie. Doszło do tego, że tu i ówdzie odzywają się głosy strażników moralności (występujących zresztą w imię różnych wyznań), którzy całkiem serio niepokoją się o młodych czytelników, poddanych ich zdaniem skutecznemu działaniu czarnej magii. W Polsce też należy spodziewać się ataku mugoli, czyli osobników zapominających, że dorośli są tylko byłymi dziećmi, niestety, pozbawionymi wyobraźni.
Prawdę mówiąc, największą czarodziejką jest sama J.K. Rowling, która stworzyła bestseller właściwie z niczego. Jak można już było przeczytać sto razy, pisarka (a wówczas właściwie jeszcze nie pisarka) wymyśliła Pottera w pociągu relacji Manchester–Londyn, w czasie podróży trwającej bodaj cztery godziny. Teraz opowiada, jak wpadła na genialny pomysł, że bohaterem jej książki będzie chłopiec, który jest czarodziejem, ale o tym nie wie. Wielki mi pomysł. Nic dziwnego, że tak zapowiadana historia nie zainteresowała żadnego wydawcy, a ten, który w końcu się zgodził, zdecydował się na próbny nakład 500 egzemplarzy. I tak się zaczęło.
Z wyznań pani Rowling wynika jednak, iż dobrze zdawała sobie sprawę, że ma w kieszeni podręczny kamień filozoficzny i czeka ją długa, pełna sukcesów finansowych kariera. W każdym razie, kiedy pojawiła się pierwsza propozycja ekranizacji, nie popełniła błędu debiutantów, którzy w takich razach sprzedają za bezcen swoje dzieło.