Archiwum Polityki

Ekstrawagant

Rozmowa z reżyserem Krystianem Lupą

Ewa Likowska: – Niedawno zadebiutował pan jako reżyser „Czarodziejskiego fletu” Mozarta na festiwalu Wiener Festwochen. Zafascynowała pana opera?

Krystian Lupa: – Wręcz przeciwnie, jestem bardzo zniechęcony do opery.

Co pana tak zniechęciło?

Wydawało mi się, że opera jest sztuką w natarciu, to znaczy chce zmienić swój język i poszukuje twórców, którzy by ją odświeżyli, wprowadzili nowe środki narracyjne, a przede wszystkim zmienili aktorstwo, bo tradycyjne aktorstwo operowe jest bardzo anachroniczne. Ale najwyraźniej to odpowiada i publiczności operowej, i aktorom operowym, czyli śpiewakom. Konwencja ról w ramach prostej, sformalizowanej partytury pozwala na to, że operowy wykonawca może się podjąć roli po dwóch, trzech próbach ze specjalnie wyszkolonymi asystentami, wchodzi w rolę dysponując gamą gotowych gestów (ów ruch postaci operowych jest dla mnie czymś kuriozalnym) i nie przejmuje się zbytnio, co chciał przez jego postać przekazać reżyser. Szczerze powiedziawszy nie rozumiem takiej „filozofii twórczej”, nie trawię również wyłonionego z takich przyzwyczajeń aktorstwa.

Czyli jakiego?

Przede wszystkim odpychającego z perspektywy ludzkiej. Bohaterowie pojawiający się w operze to ludzie sztuczni i marionetkowi, godni, królewscy, zakłamani w swojej ludzkiej kokieterii. To nie tylko role, aktorstwo... ludzie opery często prywatnie są „postaciami z minionej epoki”... Dla kogoś spoza operowego światka jest to coraz bardziej nie do przyjęcia. Tymczasem z obu stron, wykonawców opery i jej widzów, jest to konwencja ukochana. Aktorzy właśnie tak chcą wyglądać, również młodzi wykonawcy. Myślałem, że młodzież w operze będzie taka jak w teatrze: anarchiczna, szukająca swojej współczesnej tożsamości – ludzkiej i artystycznej.

Polityka 37.2006 (2571) z dnia 16.09.2006; Kultura; s. 74
Reklama