Przez trzy tygodnie dziesiątki tysięcy widzów na stadionach Belgii i Holandii i miliony przed ekranami telewizorów obserwowały widowisko angażujące nie tylko uwagę prostych fanów futbolu, ale też polityków, ekonomistów, socjologów i ekspertów od show-businessu. Każdy miał coś dla siebie, bo dramaturgia wydarzeń nie ograniczała się do tego, co działo się na boiskach i nie kończyła z chwilą zakończenia tego czy owego meczu i właściwie każdy musiał przyznać, że była to impreza inna niż wszystkie poprzednie turnieje czy to o futbolowe mistrzostwo Europy, czy o mistrzostwo świata. Nie ma też najmniejszej wątpliwości, że Euro 2000 ma przede wszystkim walor widowiska telewizyjnego. Dawno temu, bo w odległych latach 60., Umberto Eco pisząc o specyfice telewizyjnej transmisji bezpośredniej zwracał uwagę na jej szczególną narrację powielającą schematy tekstów kultury popularnej. Ślub królewskiej pary musiał mieć coś z melodramatu i kroniki z życia wyższych sfer, zaś transmisja sportowa ujawniała swoje związki z opowieścią przygodową. Trzeba pamiętać, że telewizja, o jakiej pisał włoski badacz kultury, miała zdecydowanie mniejsze możliwości niż dzisiejsza.
Mecze ostatnich mistrzostw Europy obsługiwało każdorazowo po kilkadziesiąt kamer, co sprawiało, że mogliśmy oglądać akcje piłkarzy z każdej możliwej strony i w rozmaitych planach (także z punktu widzenia piłki). Elektroniczny montaż i zbliżenia wydatnie zwiększały dramaturgię pojedynków, z czego świetnie zdawali sobie sprawę zawodnicy, którzy, niezależnie od wysiłku fizycznego wkładanego w grę, zdawali się ani na chwilę nie zapominać, że są także – a może i przede wszystkim – aktorami. Holender z Surinamu, czarnoskóry Edgar Davids, ze swoimi ciemnymi okularami i fryzurą z dreadloków szybko stał się jedną z najbardziej wyrazistych ikon mistrzostw.