Stu ministrów i tyluż intelektualistów (Amoz Oz, Francis Fukuyama, George Soros) odprawiło w ub. tygodniu w Warszawie świeckie modlitwy do najświętszej demokracji. Zaklinano, by umacniać ją gdzie można, budować jej nowe świątynie, a także nieść jej pochodnie ku ludom ciemnym, zgoła barbarzyńskim i niebezpiecznym. I nagle, na ostatnim nabożeństwie, przy sali już przerzedzonej, strażnik sakramentu minister Francji, która w 1789 r. wynalazła prawa człowieka i obywatela, zerwał przedstawienie dając wszystkim do zrozumienia, że demokracja nie jest religią, a już USA na pewno nie są jej arcykapłanem.
Można pójść na łatwiznę: konferencje w Warszawie sprowadzić do kłótni francusko-amerykańskiej, trzydniowego filozofowania o wyższości demokracji nad zamordyzmem i do afrontu wobec profesora Geremka, gospodarza konferencji, a zarazem miłośnika i konesera kultury francuskiej, dla którego te dni miały być ważnym elementem promocji Polski i jej demokratycznych przemian. Konferencja nie była wcale pustą gadaniną. Chodzi bowiem o politykę bardzo praktyczną i obchodzącą każdego: jak dalej żyć w świecie, gdzie nie wszyscy się kochają, jak odnosić się do obcych, którzy przy każdej sposobności skandują na ulicach gniewne hasła z żarem w oczach przebijającym się nawet przez szkło telewizora.
Polityka
28.2000
(2253) z dnia 08.07.2000;
Świat;
s. 32
Marek Ostrowski
Komentator i publicysta, wieloletni szef działu zagranicznego. Prawnik z wykształcenia. Pracował w Wielkiej Brytanii, Francji, Szwajcarii i Rosji. Autor książek, m.in. „Co nas obchodzi świat. Ściągawka na czas chaosu” oraz „Teatr sprawiedliwości. Aktorzy i kulisy”.