Twórczość Tadeusza Kantora podzieliła krytyków sztuki na dwa obozy. Jedni dostrzegali w nim prawdziwego rewolucjonistę sztuki, demiurga wyznaczającego nowe horyzonty artystyczne, prekursora i odkrywcę. Inni w kolejnych wcieleniach Kantora wietrzyli jedynie zręczny „import nowalijek”. Nazywano go „sejsmografem aktualności” i „komiwojażerem nowinek”, zarzucano, że zajmuje się wyłącznie kopiowaniem zachodnich, artystycznych mód. Po raz pierwszy dał wyraźny pretekst do takiego traktowania w 1957 r., gdy w ślad za amerykańskimi ekspresjonistami abstrakcyjnymi zaczął uprawiać tzw. malarstwo informel. Także kolejna artystyczna wolta z 1963 r. i zwrócenie się na 10 lat ku happeningom, akcjom, projektom konceptualnym potraktowane zostały w podobny sposób: Kantor znowu goni za uciekającym światem. W słynnym „Panoramicznym happeningu morskim” doszukiwano się naśladownictwa Vostella i Kleina, w „Liście” – Christo, w „Projektach architektury niemożliwej” – Oldenburga.
To prawda, Kantor uważnie przyglądał się światowej sztuce i z entuzjazmem ją przyjmował. Bezustannie szukał czegoś nowego, wierność jednemu stylowi uważał za artystyczną kapitulację. Za wszelką cenę pragnął pozostać nie tylko w awangardzie przemian, ale na jej absolutnym czele. Jego powrót do tradycyjnego malarstwa – przewrotnie – także wynikał z potrzeby ucieczki do przodu. Na pytanie, dlaczego odrzucił happeningi i konceptualizm, odpowiedział kiedyś: „poza płótnem działanie stało się zbyt łatwe i powszechne. Powrót do płótna znów wiąże się z dużym ryzykiem”. A Kantor uwielbiał ryzyko i nie znosił maszerowania w tłumie.