Kiedy ten numer „Polityki” dotrze do czytelników, będzie już wiadomo, czy Rada na swoim posiedzeniu w końcu lutego obniżyła wreszcie stopy procentowe banku centralnego, na co z utęsknieniem czekają banki komercyjne, ich klienci i klienci tych klientów, co postulują profesorowie, analitycy, dziennikarze, a także ministrowie i ich doradcy – czy też każe czekać aż do marca, a może i dłużej. Jak lekarz, który zaleca dawkę antybiotyków wziąć aż do końca, chociaż gorączki już nie ma.
Rada zdaje sobie sprawę, że działając pochopnie spod deszczu stagnacji możemy wpaść pod rynnę inflacji. – Na razie nie wiemy, czy spadek inflacji i przywracanie równowagi gospodarczej ma cechy trwałe – powiedział po styczniowym zebraniu Rady nowy prezes NBP Leszek Balcerowicz. On wie, co mówi – poznał obie strony ulicy Świętokrzyskiej, gdzie naprzeciw siebie leżą siedziby banku i Ministerstwa Finansów. A prawidłowość jest taka, że im rozrzutniej wydaje pieniądze rząd, tym bardziej dokręca śrubę bank.
Dziecko nowej konstytucji
Rada jest dzieckiem nowej konstytucji, która zawęziła pole manewru rządowi, przynajmniej w sprawach gospodarczych: mocą najwyższej ustawy zabrania mu się nadmiernego zadłużania w NBP, czyli tego, co zawsze robił rząd PRL, który, ilekroć brakowało mu pieniędzy – dodrukowywał je. Na straży cnoty NBP konstytucja postawiła organ w założeniu apolityczny i wysoce fachowy – Radę Polityki Pieniężnej. Ale czy pilnować polityki może ciało apolityczne? Jak je powołać? Konstytucja rozdziela prawo powołania po trzech członków Rady między prezydenta, Sejm i Senat. Dziesiątym i przewodniczącym Rady jest prezes banku.
– Ale wy dowalacie swojemu rządowi – powiedziała kiedyś z podziwem Wiesława Ziółkowska, desygnowana przez lewicowego prezydenta, do Bogusława Grabowskiego, nominowanego przez prawicową AWS.