Były mistrz tenisa wyszedł z domu i już do niego nie wrócił. Pojechał do mamusi, by się jej wyżalić, że potrzebuje trochę luzu. Tam dowiedział się, że tymczasem jego żona zwinęła manatki i pojechała na Florydę, gdzie oboje mieli jedno ze swych luksusowych mieszkań. Nic specjalnego, gdy pomyśleć, że Becker w ciągu kilkunastu lat wymachał tenisową rakietą na największych kortach na świecie niemal ćwierć miliarda marek. Potem przez kilka tygodni toczyły się przepychanki, negocjacje, kampanie prasowe – sama „Bild-Zeitung”, bulwarówka o czteromilionowym nakładzie, opublikowała od końca listopada ponad 40 tekstów o sprawie Beckera, jego żony, jej doradcy, a także słynnej już „kradzieży spermy” przez czarnoskórą Rosjankę, kelnerkę w londyńskim hotelu, która uwiodła Beckera oralnie w hotelowej pakamerze, po czym wykorzystała cenne nasienie zgodnie z prawami natury i w trakcie afery rozwodowej zaprezentowała tenisiście prześliczną, zdrową córeczkę.
Becker przez chwilę się wypierał, „Bild” pisała o „spisku mafii”, gdy jednak badania DNA wykazały jego ojcostwo, uznał je i stwierdził, że zapewni córce godziwą opiekę, co „Bild” przełożyła na 12 mln marek alimentów. Tymczasem w Miami jego żona Barbara (zwana Babs) wniosła sprawę rozwodową, a amerykański sędzia o wdzięcznym nazwisku Burstyn okazał się twardym graczem. Amerykański rozwód groził bolesnym oskubaniem tenisisty. Beckerowi jednak udał się kolejny return. Błyskawicznie ugadał się z żoną w sprawie opieki nad dziećmi i alimentów (ponoć 40 mln) i – korzystając ze słabości niemieckich sędziów do tenisa – uzyskał przed niemieckim sądem rozwód w błyskawicznym tempie. Piłka odbiła się od taśmy i spadła na połowę przeciwnika. Boris znów wygrał mecz przed kilkumilionową publicznością.