Archiwum Polityki

Premier w szarej sieci

Jarosław Kaczyński ma coraz więcej kłopotów nie dlatego, że chce zbudować lepszą demokrację, ale dlatego, że nie chce w nią uwierzyć.

Premier sądzi, że wciąż ma zbyt mało władzy jak na zmianę, której chce dokonać. Uważa, że gdyby miał jej więcej, naprawa szłaby sprawniej. Wierzy bowiem, że gdy jego zaufani ludzie przejmą całą kontrolę nad krajem i jota w jotę zrealizują program PiS, to w Polsce będzie lepiej. Już jednak widać, jak głęboko się myli. Dzięki taśmom Sekielskiego i Morozowskiego mamy okazję się o tym przekonać.

Na „taśmach prawdy” premier mógł zobaczyć, że rzeczywistość wygląda odwrotnie, niż zakładał. Są bowiem okoliczności, w których to nie świat staje się lepszy, gdy rządzą nim dobrzy ludzie, lecz oni stają się gorsi. Reputacja ministra Lipińskiego była przecież wzorowa, a jednak zrobił to, co wszyscy widzieli. PiS zdaje się jednak nie rozumieć, że gdyby dziś miał władzy jeszcze więcej, byłby w gorszych opałach.

Światło leczy

Nietrudno sobie wyobrazić, jak sprawy biegłyby dalej, gdyby PiS podporządkował sobie nie tylko media publiczne, ale i prywatne. Czy jest do pomyślenia, żeby TVP wyemitowała takie materiały, skoro wstrzymała program na temat przekrętów w SKOK? A co by się stało, gdyby rozmowy posłanki Beger z ministrami Lipińskim i Mojzesowiczem nie zostały nagrane i pokazane opinii publicznej? Wymarzona przez PiS „rewolucja moralna” pozornie miałaby się lepiej. Ale tylko pozornie. Bo te rozmowy nie wyglądałyby przecież inaczej. Zło by się stało, tyle tylko, że nie ujrzałoby światła dziennego. A to znaczy, że działoby się dalej, w kolejnych pokojach, gabinetach, przy kawiarnianych stolikach.

Następnym razem ministrowie posunęliby się pewnie jeszcze o krok czy dwa kroki. Za nimi krok w krok poszliby zaś ich koledzy, stopniowo przyzwyczajając się do coraz gorszych standardów. Dzień po dniu i miesiąc po miesiącu PiS Kaczyńskiego niepostrzeżenie staczałby się więc do poziomu SLD Millera czy AWS Krzaklewskiego, aż wreszcie jakiś pisowski Rywin przyszedłby do dzisiejszego Michnika.

Polityka 40.2006 (2574) z dnia 07.10.2006; Temat tygodnia; s. 25
Reklama