Daniel Olbrychski nie po raz pierwszy sięga do gestów lepiących celuloid z rzeczywistością. Podobnie postąpił ćwierć wieku temu wręczając szablę Kmicica bramkarzowi, który obronił karnego, w przegranym zresztą meczu z RFN, że to niby obaj bronili Częstochowy, tylko Tomaszewski naprawdę, a Olbrychski na niby. To że aktor utożsamia się ze społeczną rolą, w którą go wpychają tłumy, wiemy od lat, niektórych przyprawia to wręcz o utratę zmysłów, niektórych – jak Jamesa Deana czy Zbyszka Cybulskiego – popycha do samobójczego wypadku, który zwieńcza legendę. W zamachu Olbrychskiego na własny wizerunek w hitlerowskim mundurze można upatrywać samobójstwo per procura, jak gdyby Kmicic chciał zatłuc w sobie tę drugą – nieudaną, zachodnią duszę, wziąć rewanż za Borowieckiego, który w „Ziemi obiecanej” wciąż przegrywa z Niemcami.
Ale to tylko jeden wymiar zajazdu w Zachęcie, bardziej olbrychsko-prywatny niż nasz polski. Drugi wymiar obrazoburstwa w Zachęcie to kolejny etap uniwersalnego sporu o estetykę i erotykę nazizmu, z którymi od sześćdziesięciu lat nie może sobie poradzić film, literatura i teatr po obu stronach Atlantyku. Ten wampir – w eleganckim czarnym, szarym, zielonym lub granatowym mundurze, w skórzanym płaszczu, w siodłatej czapce z „wroną” i trupią główką – wyśmiewany, przebijany osinowym kołem szyderczej parodii poczynając od „Dyktatora” Charlie Chaplina – wciąż wstaje i wciąż pożera kolejnych aktorów.
Właśnie na tym polega wyrazistość pomysłu Piotra Uklańskiego, że bez słowa komentarza pokazał filmowy mit nazizmu, którego jesteśmy konsumentami, zarówno poprzez popkulturę Hollywoodu, jak i krajów kiedyś okupowanych przez Hitlera – jak Francja czy Polska, gdzie żołnierze i funkcjonariusze w hitlerowskich mundurach nie byli jedynie negatywną ikoną kultury masowej, jak Indianie, desperados czy mafiosi, ale rzeczywistym wcieleniem diabelskiej machiny zniszczenia, upodlenia i zagłady.