Przed nowym pałacem festiwalowym zainstalowano wielki telebim, na którym przechodnie mogli oglądać relacje z konferencji prasowych, ale też fragmenty starych dobrych filmów, nagradzanych niegdyś w Berlinie. Przez dziesięciolecia powtarzano slogan, iż tu właśnie Zachód spotyka się ze Wschodem i tak było naprawdę, choć nie zawsze owe flirty kończyły się w miłym nastroju. Z okazji jubileuszu pokazano po latach ponownie „Łowcę jeleni” Michaela Cimino, który to obraz prezentowany na Berlinale w 1979 r. oprotestowały władze ZSRR, więc delegacje krajów zaprzyjaźnionych opuściły festiwal.
Wspomnienia, dobre i złe, zostały pod starym adresem. Zresztą już od paru lat festiwal przeobrażał się, upodabniając się coraz bardziej do innych tego rodzaju imprez. Muszą być wielkie tytuły i modne gwiazdy, zwłaszcza z USA. Więc po to, by do Berlinale Palast wstąpił na chwilę Leonardo DiCaprio, ulubieniec nastolatków, bierze się do konkursu kiepski film „Plaża” z jego udziałem. W ogóle w tym roku do Berlina zjechało mnóstwo gwiazd i gdyby nie okropna pogoda, można by pomyśleć, że jesteśmy w Cannes.
Byliśmy jednak w Berlinie, przy Potsdamer Platz, tam gdzie kiedyś przebiegał mur dzielący na pół miasto i Europę, a teraz powstaje supernowoczesne centrum biznesowo-rozrywkowe, które z daleka wygląda jak dekoracja do filmu z gatunku science fiction. W ogromnej hali Berlinale Palast, gdzie sumienne służby techniczne kierowały ruchem tysięcy akredytowanych krytyków i gości, chwilami błądziliśmy niczym w labiryncie, co można by potraktować wręcz symbolicznie jako wyraz zagubienia jednostki we współczesnym stechnicyzowanym świecie. Był to wiodący temat wielu festiwalowych filmów. Ich bohaterowie porozumiewają się za pomocą poczty elektronicznej i telefonów komórkowych, a nie potrafią się zrozumieć.