Patriotyczna poprawność wymaga, by kochać narodowe świętości. Jednak ten wymóg nie może przysłonić faktu, że twórczość na usługach ideologii związanych z określoną epoką z trudem poddaje się współczesnej recepcji. Dzieło Moniuszki naznaczone jest piętnem rozbiorów, pełne tęsknoty za wolnością i nostalgicznych przywołań swojskiego, polskiego zaścianka idealizowanego jako tło dla sarmackich cnót. Dziś samo pojęcie „zaścianek” ma wydźwięk pejoratywny.
Im bardziej sztuka odpowiada na aktualne potrzeby swego czasu, tym mniej współgra z dzisiejszym. Słuchając więc obecnie tej muzyki – ostatnią okazją był VI Festiwal Muzyczny Polskiego Radia „Romantyczne ojczyzny Stanisława Moniuszki” – trzeba przymknąć oko na anachroniczność jej kontekstów i obcować z samą jej substancją; jeżeli jest naprawdę dobra, obroni się sama.
Skromność organisty
Kłopot w tym, że muzyka Moniuszki jest taka, jakim był on sam jako człowiek: prostoduszna i skromna. Kompozytor zaczął edukację muzyczną jako na poły samouk; studia odbył w Berlinie. Po powrocie do ojczyzny założył rodzinę i osiadł w Wilnie. Wieloletni prowincjonalny organista, człowiek nie najmocniejszego zdrowia, spokojny, poczciwy mąż i ojciec dziesięciorga dzieci, pisał proste do granic naiwności utwory religijne, a także wdzięczne bezpretensjonalne pieśni, właściwie piosenki, do celów prywatnego patriotycznego muzykowania w polskich dworkach; wydawał je w kolejnych zeszytach „Śpiewnika domowego”. Grał w kościele, nauczał, udzielał się w założonym przez siebie Towarzystwie św. Cecylii, szerzącym „dobrą i poważną muzykę”.
I pozostałby taki do końca życia, gdyby nie opanowała go idea narodowej opery.