Archiwum Polityki

Co Niemiec, to odmieniec

Oficjalny język powojennej propagandy wobec Niemiec Polacy szybko podchwycili jako własny. Język miał chłostać i karać. Pozwalało to na szybsze odreagowanie koszmaru wojny.

Język karania wszedł na dobre do języka potocznego. Miał zresztą swoje źródła we wcześniejszej niechęci do sąsiadów. Obecnej choćby w porzekadłach i przysłowiach ludowych. Nie były życzliwe: „Co Niemiec, to odmieniec”, „Dębak trzeszczy, Niemiec wrzeszczy”, „Gdzie Niemiec staje, tam trawa nie rośnie”, „Niemiec dziurki nie zrobi, a krew wypije”.

W czasach bezpośrednio po wojnie unikano określenia Niemcy. W tej ucieczce od nazywania po imieniu narodu, z którym Polska graniczyła od tysiąca lat, wyrażała się cała bezradność wobec tego, co wydarzyło się podczas II wojny światowej. Niemożność opisania okupacyjnego koszmaru wyrażała się w pogardzie wobec wszystkiego co niemieckie. Dlatego chętnie zastępowano „Niemcy” zbitką pojęciową: hitlerowcy, faszyści, okupanci, agresor, wróg, odwetowcy, rewizjoniści. W pierwszych powojennych latach terminy: naród zbrodniarzy, bandytów, kat, siepacz, polakożerca, wystarczały za obiegowe określenia zachodniego sąsiada.

Poczucie zagrożenia i lęku, wynikające z braku akceptacji przez Niemcy Zachodnie granicy na Odrze i Nysie, wyrażało się w dystansie do wrogiego świata niemieckiego. W podręcznikach i szkolnych czytankach Niemcy rzadko występowali jako jednostkowe postaci. Pojawiali się zaś jako abstrakcyjna masa, odrażająca zbiorowość, której łatwo można było przypisać zbrodniczy charakter: esesmani, gestapowcy, okupanci. Wplatane w wypisy szkolne wybrane niemieckie zwroty: Alle raus, Hande hoch, halt, miały brzmieć jak krzyk i budzić jednoznaczne skojarzenia z wojną.

Podkreślano też ciągłość agresywnej natury niemieckiej.

Stąd najczęstszym synonimem Niemca był – obok hitlerowca – Prusak.

Polityka 18.2005 (2502) z dnia 07.05.2005; Historia; s. 70
Reklama