Zeznając przed sejmową komisją śledczą Włodzimierz Czarzasty, sekretarz Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji i niewątpliwie najbardziej wpływowy jej członek, odsłonił nam swój świat. To świat jak z dziecięcych dobranocek, jakaś bajkowa Kraina Deszczowców. Jest to państwo, w którym właściwie nie istnieją partie polityczne, a już z pewnością nie mają one żadnego wpływu na media, w którym nie występuje żaden „partyjny parytet” przy obsadzie stanowisk, bowiem wszyscy mianowani są wybitnymi specjalistami, zaś wszelkie decyzje podejmowane są wyłącznie w oparciu o przesłanki merytoryczne. Nie ma też w tym świecie żadnych konfliktów interesów (nawet wtedy, gdy firma Czarzastego robi milionowe interesy z TVP), bo prawa i procedur ściśle się przestrzega, a na każdą okoliczność znajdują się ekspertyzy prawne. Jakżeby zresztą mogło być inaczej, jeżeli sekretarz KRRiTV oraz jego przyjaciele, także przyjaciele ze Stowarzyszenia Ordynacka, są prawdziwymi Europejczykami z sukcesami na polu biznesowym, są kwintesencją nowoczesnego, pragmatycznego myślenia, oczywiście wyłącznie w interesie państwa. KRRiTV, według Czarzastego, to grono fachowców o najwyższych kwalifikacjach, w którym czasem, zapewne przez przypadek, trafia się ktoś taki jak przewodniczący Juliusz Braun, po prostu mięczak bez honoru. No i są jeszcze media, znakomite – publiczne i niestety prywatne, które czasem ośmielają się wątpić w prawdziwość opowieści z Krainy Deszczowców, a czasem, jak Agora ze swoją gazetą, wprost demokracji i dobru państwa zagrażają.
Część członków KRRiTV stwierdziła, że zeznania Włodzimierza Czarzastego przywróciły im wiarę w sens pracy, członkom komisji śledczej mogły z kolei taką wiarę odebrać. Sekretarz niewątpliwie udowodnił, że większość członków komisji jest słabo przygotowana do pracy, której się podjęła, nie ma wiedzy i kwalifikacji, sięga głównie po wycinki prasowe, których nie potrafi zweryfikować, nie umie zadawać pytań i brnie w z góry założone polityczne tezy, próbując skonstruować jakąś grupę trzymającą władzę, w imieniu której przyszedł Rywin do Michnika lub (to z drugiej strony politycznej sceny) udowodnić, że takiej grupy nie było.