Adresaci pojawiających się raz po raz listów otwartych są rozmaici – od polskiego prezydenta czy parlamentu po naród irlandzki. Rozmaici są też ich sygnatariusze, choć nietrudno zaobserwować grupę dyżurnych autorytetów. Podobnie ma się sprawa z treścią owych specyficznych wystąpień: nie sposób oprzeć się wrażeniu pewnej powtarzalności.
Kanon 1: troska o całokształt
Ostatnio szczególnie mocno zabrzmiał głos intelektualistów i artystów w sprawie zmiany ordynacji wyborczej, ogłoszony na łamach „Rzeczpospolitej”. Może jednak dziwić, że pomysłodawcy tak ważnego apelu nie zadbali o zdobycie podpisu autorytetu w dziedzinie prawa konstytucyjnego, co w tej sytuacji byłoby wskazane. Ton apelu do prezydenta brzmi dramatycznie, gdy czytamy o państwie sparaliżowanym „siatką korupcyjnych powiązań” i władzy „partyjnych funkcjonariuszy”, a z drugiej strony potrzebie „naprawy Rzeczypospolitej”. Takich listów w ważnych sprawach było w ostatnich czasach więcej: mieliśmy więc protest przeciw próbom zlikwidowania Instytutu Pamięci Narodowej, czytaliśmy oświadczenie rektorów wyższych uczelni „poruszonych sparaliżowaniem prac parlamentu”, czyli wybrykami rozmaitych posłów na sejmowej mównicy.
Szczególnie dobrym miesiącem do pisania listów był listopad ubiegłego roku: tzw. Apel wawelski inicjowany m.in. przez biskupa Tadeusza Pieronka i profesora Andrzeja Zolla pouczał, że wstąpienie do Unii Europejskiej jest „obowiązkiem patrioty”, z kolei Jarosław Kaczyński działania krakowskiego środowiska uznał za „co najmniej nierozważne” i zainicjował publiczne kontroświadczenie. Był apel uczonych zaniepokojonych „projektem totalnego monitoringu majątku wszystkich Polaków” i zwiększenia uprawnień wywiadu skarbowego, a także list do duńskiego rządu (podpisali się pod nim m.