Archiwum Polityki

Miłuj geja swego

Kiedy prezydent Lech Kaczyński zakazał Parady Równości w Warszawie, uzasadniając to ochroną przestrzeni publicznej przed manifestowaniem opcji seksualnych, obecny akurat w Warszawie Charles Taylor – zapewne najwybitniejszy dziś katolicki filozof moralny i referent organizowanych przez Jana Pawła II sympozjów w Castel Gandolfo – zareagował wybuchem gromkiego śmiechu.

Wystarczy przecież popatrzeć na warszawskie billboardy, żeby się przekonać, że opcja seksualna jest w przestrzeni publicznej demonstrowana niezwykle intensywnie i niewątpliwie za zgodą władz miasta. Tyle że jest to opcja heteroseksualna. Trudno też sobie wyobrazić, by – jak zauważył Taylor – ktokolwiek zabronił demonstracji rodzin heteroseksualnych domagających się na przykład zasiłków dla dzieci. Nikt nie powinien więc mieć wątpliwości – i Lech Kaczyński specjalnie tego nie ukrywa – że chodzi tu nie o demonstrowanie seksualności w ogóle, lecz o to, by w stolicy nie panoszyli się geje. Pamiętając bezmierne zdziwienie na twarzy wielkiego filozofa warto się zastanowić, co taki zakaz w istocie wyraża i ku czemu naprawdę prowadzi.

W sporze o Paradę Równości stawka jest poważniejsza niż praworządność, prawa gejów i międzynarodowa opinia o Polsce. Nie chodzi o wybór między homo- a heteroseksualizmem, bo zakaz paradowania nie przywróci żadnego geja na łono heteroseksualnej rodziny, tak jak parada nie skłoni heteroseksualnego mężczyzny do homoseksualizmu. W istocie nie chodzi też raczej o zakres wolności, bo ten określą sądy albo trybunał w Strasburgu, ani o wizję ładu moralnego, bo ją kształtują sumienia, a nie decyzje administracyjne.

Nie trzeba też Parady Równości, by zetknąć się z demonstracją gejowskiej seksualności w przestrzeni publicznej Warszawy. Wystarczy trochę pochodzić po Śródmieściu, po Nowym Świecie, klubach albo firmach. Oni tu są! I się z tym nie kryją. W każdym razie nie kryje się wystarczająco wielu, by byli gołym okiem widoczni, by swym widokiem mogli kusić niezdecydowanych i drażnić tradycjonalistów jak zwykle zwracających uwagę raczej na ekstremistów nieakceptowanej grupy niż na jej umiarkowaną większość. By ich usunąć z widoku, wcisnąć w przymus pozorów i fałsz tradycyjnej rodziny, trzeba by cofnąć czas i odciąć Polskę od świata.

Polityka 23.2005 (2507) z dnia 11.06.2005; Kraj; s. 28
Reklama