Politycy zasilający ostatnio organizacje dobroczynne w rzeczywistości pozbyli się w ten sposób pieniędzy otrzymanych od superlobbysty Jacka Abramoffa, który nie tylko ich przekupywał, ale jeszcze oszukiwał swych klientów i uchylał się od płacenia podatków. Na Kapitolu panika, bo za łagodniejszy wyrok (grozi mu do 10 lat) Abramoff obiecał obciążyć kongresmanów, głównie republikańskich. Sprawa Abramoffa wiele mówi o amerykańskim lobbingu i całej amerykańskiej polityce. Niezależnie bowiem od swoich kryminalnych wyczynów ten superlobbysta robił mniej więcej to samo co koledzy z branży, tyle że grubo przesadził i miał dość tupetu, aby się z tym nie kryć.
Jako człowiek do wszystkiego Abramoff załatwiał m.in. swoim kumplom na Florydzie licencje na pływające kasyna – sposób na ominięcie ustaw zabraniających hazardu. (Kumple weszli w układy z miejscowym syndykatem zbrodni; jeden zginął z rąk gangsterów). Prezydentowi Gabonu oferował wizytę u prezydenta Busha w Białym Domu za 9 mln dol. Pośredniczył w kontaktach między organizacją U.S. Family Network – ukrytą skarbonką wyborczą lidera republikanów w Izbie Reprezentantów Toma DeLaya – a rosyjskimi firmami naftowo-gazowymi, które wpłaciły na jej konto milion dolarów, zyskując poparcie kongresmana dla ustawy o pomocy ekonomicznej dla Rosji (czytaj: oligarchów). Swoich partnerów w Kongresie obdarowywał drogimi prezentami, biletami lotniczymi, synekurami dla żon, obiadami w swoich własnych restauracjach i wycieczkami na turnieje golfowe. Klientów traktował gorzej – wyłudził ponad 80 mln dol. od plemion indiańskich, którym zależało na prawie do zakładania kasyn poza terenem rezerwatów.