Krzysztof Krauze, reżyser, zwycięzca festiwalu w Karlovych Varach, o miłosierdziu i swoim nowym filmie
Trudno być prorokiem we własnym kraju, ale wydaje mi się, że niewielkie zainteresowanie „Moim Nikiforem” na festiwalu w Gdyni wynikło z tego, że w Polsce temat miłosierdzia ciągle nie znajduje odzewu. Inaczej jest na świecie: świat już nie chce od kina krwi, ran i siniaków, gdyż tego dostarcza sama rzeczywistość. Za granicą wiedzą to, czego my nie chcemy przyjąć do wiadomości: że miłosierdzie, dobro okazywane innym ludziom to fundament świata, że świat bez miłosierdzia jest okrutny i nie do życia. U nas mówi się, że dobro jest mniej fotogeniczne od zła, a na festiwalu w Karlovych Varach Krzysztof Ptak dostał nagrodę za piękne zdjęcia do „Nikifora”. Fantastyczny odbiór naszego filmu w Czechach upewnił nas, że jeśli chcemy dostać coś na „tak”, musimy przywieźć coś z pozytywnym przekazem. Te nagrody i miłe reakcje widzów utwierdziły nas w decyzji, że nasz następny film też będzie jasny. Po raz któryś przekonałem się, że filmy warto robić tylko w obronie czegoś. Te, które tylko atakują, nie sprawdzają się, nie trafiają do ludzi.
Nasz najnowszy film – „Plac Zbawiciela”, do którego zdjęcia zaczynamy na początku sierpnia – broni kobiety. Stylistyka zupełnie inna niż w „Nikiforze” – żadnych pejzaży, temat bardzo dramatyczny, choć w ostatniej części jest moment odkupienia. To jest opowieść rozpięta między „Długiem” a „Sekretami i kłamstwami”. Dramatyczna historia tzw. poszerzonego samobójstwa: dziewczyna z dwojgiem dzieci zostaje doprowadzona do takiego stanu, że pod wpływem czynnika ekonomicznego i psychologicznego (nikt jej nie bije) próbuje zabić siebie i dzieci. Ostatecznie tego nie robi.