Archiwum Polityki

Wolny najmita

Alarmujący stan bezrobocia w Polsce – ponad 15 proc. – zaszokował opinię publiczną. Politycy z lewa i z prawa podsuwają rozmaite koła ratunkowe, ale na niewiele to się zdaje. Tymczasem przedsiębiorcy, przynajmniej we własnym mniemaniu, podstawiają prawdziwą szalupę. Mówią: rozluźnijcie nam pęta, poluzujcie kodeks pracy, dajcie nam większą swobodę w zatrudnianiu i zwalnianiu, zdejmijcie socjalne obciążenia, a przybędzie miejsc w naszych firmach. Jest sporo racji w tych argumentach, ale i wyraźne niebezpieczeństwo, pobudzające wyobraźnię każdego żyjącego z pensji. Gdyby miały puścić wszystkie hamulce, szybko mogłoby się okazać, że prawie nikt już nie pracuje na etacie i może być zwolniony ze skutkiem natychmiastowym bez podania powodu – mówią krytycy proponowanych zmian – albo że jest potrzebny firmie tylko w poniedziałki i soboty i to wyłącznie na kilka godzin. Nie wiadomo przy tym, czy tego rodzaju poświęcenia ludzi pracy rzeczywiście zmniejszyłyby skalę bezrobocia. Wielu ekspertów twierdzi, że tak, związkowcy – że raczej nie. Warto jednak tę dyskusję – dziś jedną z najważniejszych – odbyć i wyważyć argumenty obu stron.

Rząd Jerzego Buzka zaproponował w ostatnich dniach pakiet projektów ustaw, wśród których na czołowym miejscu znajduje się koncepcja zliberalizowania kodeksu pracy, w większości zgodnie z postulatami pracodawców. Ma też zostać wprowadzone zróżnicowanie płacy minimalnej w zależności od regionu, gdyż koszty utrzymania nie są w całym kraju jednakowe (pojawiają się też żądania, aby samo pojęcie płacy minimalnej wykreślić z przepisów). Do końca marca projekty rządowe mają się znaleźć w parlamencie.

Wcześniej swoje propozycje przedstawiły Unia Wolności i Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe. Jeszcze bardziej sprzyjają one przedsiębiorcom (patrz ramka). Spowodowało to znaczne ożywienie na starym froncie walki klas. Ostatnią jak dotychczas batalię sejmową na temat skrócenia czasu pracy (do 40 godzin tygodniowo od 2003 r.) wygrali związkowcy, ale zdenerwowani pracodawcy, wraz ze wspierającymi ich siłami politycznymi, ruszyli do kontrataku. Kodeks pracy za bardzo sprzyja pracobiorcom – powiadają. Związkowcy odpowiadają – kiedyś ośmiogodzinny dzień pracy też traktowany był przez pracodawców jak horror i demagogia, a w końcu się przyjął. Porozumienie przy takich emocjach wydaje się niemożliwe, chociaż pojawiają się tu i ówdzie słabe sygnały dobrej woli.

Pracodawcy uważają, że kodeks pracy musi być zliberalizowany i uelastyczniony, jak to ładnie nazywają. Powinien dawać im znacznie więcej swobody w relacjach z pracownikami, z ich zatrudnianiem, regulaminem płac itd. Twierdzą, że tylko wtedy będą mogli odpowiednio reagować na zmieniające się szybko wymagania rynku, że wówczas stworzą nowe miejsca pracy. Związki gwałtownie protestują. Działacze uważają, że postulaty przedsiębiorców zmierzają praktycznie do odejścia od zatrudnienia etatowego, a więc nie ma mowy o tworzeniu nowych, stabilnych miejsc pracy.

Polityka 12.2001 (2290) z dnia 24.03.2001; Raport; s. 3
Reklama