Niedawno na pierwszej stronie „Trybuny”, tuż obok winiety, ukazała się spora reklama płyty DVD zatytułowanej „Humor w PRL-u”. Dla ludzi pamiętających poprzedniczkę obecnego organu SLD już samo zestawienie tytułów wydać się może nieco humorystyczne. Ale to tylko fragment większej całości. Śmiech z peerelowskiej przeszłości, także tej bardziej odległej, rozbrzmiewa dzisiaj często. Przypadkiem w jednej ze stacji radiowych wysłuchałem ostatnio audycji słowno-muzycznej opartej na zabawnym pomyśle: monotonne przemówienie Władysława Gomułki zderzone zostało z kawałkami muzycznymi z tamtej epoki, raz na pierwszym planie był sekretarz, raz śpiewacy, co dawało efekt komiczny. Pod warunkiem, że słuchający potrafił rozpoznać głos Gomułki.
Od pewnego czasu niewyczerpanym wręcz źródłem humoru stały się polskie kroniki filmowe, sprzedawane w podręcznych pakietach w empikach albo dołączane w charakterze gadżetu do jednego z tygodników. Walka ze stonką ziemniaczaną traktowaną jako wróg zagrażający żywotnym interesom państwa, co podkreśla dobitnie głos komentatora („Prowokacja podżegaczy wojennych spali na panewce!”), rzeczywiście dziś śmieszy, podobnie jak wszystkie partyjne rytuały, akcje niby-społeczne i liczne przedsięwzięcia zmierzające do stworzenia socjalistycznego raju na ziemi. Były wprawdzie kroniki zupełnie nieśmieszne, np. przedstawiające w formie propagandowej agitki procesy polityczne, ale te nie pasują do rozweselających antologii.
Tymczasem telewizje znowu zafundowały nam lato z Peerelem. Kiedy prezenter TVP 1 zapowiadał powrót na antenę „Czterech pancernych i psa”, sam był wyraźnie wzruszony, więc telewidz tym bardziej uwierzył jego słowom, że to serial kultowy.