W mieszkaniu na Pradze siedzą Katia, Anna, Natia, Tania i Tamara. Poznały się na stadionie i zaprzyjaźniły. Jest piąta po południu, dawno po pracy. W kablówce oglądają serial w rosyjskiej telewizji. Komentują dzisiejszy dzień na stadionie, piją mocną kawę zaparzoną w szklankach, jedzą ciasto.
Czemu nie wracają do domu? Tam nie ma pracy, nie ma jak żyć, nie ma za co wynająć, a tym bardziej kupić mieszkania – mówią.Aż do 30 września żadna z nich nie wierzyła, że korona naprawdę zostanie zamknięta. Liczyły na cud, a właściwie na bunt części legalnych polskich kupców, którzy też byli z tego niezadowoleni. Jeszcze w sobotę i część niedzieli normalnie handlowały na górze. Przez ostatnie dwa weekendy ruch był spory, przychodziło też dużo zagranicznych turystów – Szwedzi, Niemcy, Anglicy, którzy chcieli zobaczyć osławiony bazar, póki istniał. W końcu jednak zarząd spółki handlowo-usługowej Stadion dogadał się z polskimi kupcami, którzy zgodzili się przejść na dół. O nielegalnych nikt nie myślał, bo ich tu po prostu nie powinno być.
– Chcemy wyeliminować patologie takie jak na przykład przemyt, bo na tym tracą polscy kupcy – deklaruje Bogdan Owczarek ze stowarzyszenia Stadion.
Do końca września dzień Katii z Białorusi wyglądał tak:
4.30 rano pobudka, szybki prysznic, staranny makijaż, bo w interesach trzeba odpowiednio wyglądać, sportowe ubranie, żeby było wygodnie. Kiedy o szóstej docierała na stadion, dobiegała właśnie końca praca na nocnym bazarze, gdzie detaliści zaopatrują się w legalny towar. Ostatnio wystarczy, że wstaje o siódmej, a na stadionie jest o ósmej trzydzieści. Wcześniej i tak nie ma handlu.
Katia sprzedaje podrabiany alkohol i spirytus z nielegalnego rozlewu.