Paradoksalnie polskie kino niezależne komedią stoi. Paradoksalnie, bo komedia jest powszechnie uznawana za najtrudniejszy gatunek. Popularność komedii może wynikać z faktu, że ta konwencja wybacza najwięcej niedociągnięć, błędów, wpadek i finansowych braków. Co więcej, polscy twórcy niezależni opanowali trudną sztukę realizowania komedii bezpretensjonalnych, skierowanych do bardziej wymagającego widza.
Najbardziej oklaskiwany niezależny film tegorocznego festiwalu to „W Stepie Szerokim” Abelarda Gizy. Trzeci pełny metraż 27-letniego absolwenta politologii z Gdańska, który jako reżyser i scenarzysta/dramaturg funkcjonuje równolegle w środowiskach: kabaretowym, teatralnym oraz offowym (we wszystkich odnosi sukcesy, np. współtworzony przez niego kabaret LIMO kilkakrotnie wygrał krakowską Pakę). Filmy Gizy są udaną mieszanką kabaretu i teatru. Gdańszczanin jest chyba najbardziej politycznym obecnie twórcą offu, w takim jednak sensie, jak polityczne były kabarety czy teatry studenckie w PRL.
Jego najnowszy film to opowieść o Człowieku Marchewce – polskim Supermanie, który wykreowany przez brukowce pojawia się jako odpowiedź na absurdy dzisiejszej Polski. Film, który mógł powstać tylko w IV RP, kataloguje wszelkie absurdy i niebezpieczeństwa rządów PiS i przystawek (m.in. do szkół wprowadza się – oprócz mundurków – karabinki, wszystkie szpitale są puste, gdyż lekarze i pielęgniarki wyjechali za granicę, Jacek Kurski wymieniany jest na równi z pisarzami science fiction, a skorumpowani politycy dla marketingu są w stanie przekupić nawet latającego człowieka-warzywo). W takiej sytuacji jako wymysł społeczeństwa pojawia się superbohater, zagrany przez niepozornego chłopaka z sąsiedztwa (Marcin Burchardt), który w przebraniu marchewki roznosi ulotki i szerzy prawo i sprawiedliwość.