Już sama wiadomość o tym, że w studiu filmowym Trite Nikity Michałkowa powstaje film fabularny, robiony na bezpośrednie zamówienie Kremla, na realizację którego rządowa Federalna Agencja ds. Kultury i Kinematografii wyłożyła kilka, jeśli nie kilkanaście milionów dolarów (a jeszcze 4 mln dorzucił rosyjski oligarcha Wiktor Wakselberg), powodowała, że oczekiwano wydarzenia polityczno-artystycznego co najmniej na miarę „Iwana Groźnego” Eisensteina. Z jedną różnicą: jeśli wówczas chodziło o apoteozę i uzasadnienie dla despotycznych rządów Stalina i jego zbrodni, popełnianych rzekomo w imię budowy silnego państwa i mocarstwowych ambicji Moskwy, to tym razem odwoływano się do mitu Rosji, która po latach smuty i chaosu podnosi się z kolan.