Znani twórcy komiksów Goscinny i Uderzo wymyślili tego uskrzydlonego spryciarza na potrzeby pisma "Pilote" w 1959 r. Zaprzeczyli kanonom klasyki: ich bohater nie był muskularnym mutantem, nie masakrował rywali jednym ciosem potwornej piąchy. Miał tylko jedną motywację i jednego kumpla. Walczył z legionami rzymskimi, by jego osada mogła żyć, jak żyła wcześniej, przed inwazją zastępów Juliusza Cezara. Przyjaźnił się z Obelixem, bo był to osobnik dobroduszny, siłą obdarzony nadzwyczajną, niemniej umysłowo ociężały.
Asterix nie potrzebował w swym zbożnym trudzie ani patriotycznych zaklęć (nie walczył o wolność całej Gallii, jeno o swój gród), nie spozierał ku niebiosom, by tam szukać pomocy boga Gallów Toutatisa, niewiele przejmował się radami duchowego zwierzchnika, druida Panoramixa. Ten mag, wieszcz i kapłan był mu potrzebny jedynie do sporządzenia cudownego napoju (potion magique), który dawał nadprzyrodzone siły w obronie przed wrogami. Stąd, z łyku mikstury, Asterix czerpał moc przeogromną. Tylko stąd. Grubas Obelix nie musiał się uciekać do podobnego konsumpcyjnego wsparcia, albowiem dzieckiem w kolebce będąc wpadł był do kociołka z warzącą się ambrozją. Łbów hydrom nie urywał od razu, później - fakt - dusił centaury, ale i jemu też do głowy nie przychodziło, by się udawać do piekieł w celu wydarcia ofiar lub też odebrania laurów w niebie. I prawdopodobnie dlatego, że nie wzywali na pomoc żadnych mocy niebiańskich ani narodowych symboli - jednocześnie będąc nimi sami w sobie - maluch Asterix i kolos Obelix rozkochali w sobie Francuzów.
Do tego stopnia, że do dzisiaj sprzedano 280 mln egzemplarzy albumów z przygodami Asterixa. Nie tylko zresztą Francuzi je kupowali: historyjki przełożono na 57 języków w 77 krajach.