Śpiący lew przy bocznym wejściu do warszawskiego zoo trafi po odrestaurowaniu w Gliwickich Zakładach Urządzeń Technicznych (to nasza fabryka pomników) do Bytomia. Warszawa musi zadowolić się odlaną w GZUT kopią. Przed dwoma laty bytomski historyk Przemysław Nadolski podał, że warszawski lew od 1873 r. należał do Bytomia i był elementem pomnika poświęconego poległym w wojnie prusko-francuskiej. Po II wojnie pomnik rozebrano, a lwa przeniesiono do miejskiego parku. Nie wiadomo, w jakich okolicznościach zniknął – wiadomo, że w 1953 r. pojawił się w Warszawie. Można przypuszczać, że stało się to w ramach akcji odbudowy stolicy.
Bytom zebrał dowody – m.in. rachunek z 1873 r. wystawiony przez odlewnię z Berlina – że lew jest jego własnością. Ta data widoczna jest na pomniku. Ale władze stolicy uważały, że to jeszcze o niczym nie świadczy, bo śpiące lwy odlewano w Prusach taśmowo. Pewne było jedynie to, że rzeźba nie została wykonana specjalnie dla Warszawy, tylko skądś przywędrowała. Z kolei Bytom też nie miał niezbitych dowodów, że właśnie ta figura należała do niego. Po długich targach ustalono, że pomnik wróci do Bytomia, ale nie na własność, tylko na przechowanie do czasu, aż znajdą się stuprocentowe dowody na jego pochodzenie. Uroczysty powrót lwa w jego historyczne strony nastąpi prawdopodobnie we wrześniu. W Bytomiu nie ustalono jeszcze, gdzie stanie rzeźba. Zdaniem Jerzego Gorzelika, szefa Ruchu Autonomii Śląska, lew powinien znaleźć się w możliwie najbardziej reprezentacyjnym miejscu, bo w Warszawie pełnił, jego zdaniem, rolę ogrodowego krasnala.