Archiwum Polityki

Statua Wolności od tyłu

Rozmowa z Małgorzatą Szejnert, reporterką, autorką wydanej właśnie książki „Wyspa klucz”

Katarzyna Janowska: – Przeczytałam pani książkę i uświadomiłam sobie, że w historii Ellis Island streszczają się dzieje Stanów Zjednoczonych. Kiedy po raz pierwszy usłyszała pani o tej wyspie?

Małgorzata Szejnert: – W latach 70. przeczytałam książkę „Listy emigrantów z Brazylii i Stanów Zjednoczonych 1890–1891”, opracowaną przez Witolda Kulę, Ninę Assorodobraj-Kulę i Marcina Kulę. Dowiedziałam się z niej o dramatycznym i mało znanym epizodzie z historii emigracji polskich chłopów. Władze carskie pod koniec XIX w. uznały, że już za dużo ludzi emigruje z imperium do Stanów Zjednoczonych i postanowiły powstrzymać ten odpływ. Niezwykle okrutną i cyniczną metodą było zaaresztowanie korespondencji od ludzi, którzy popłynęli za ocean jako forpoczta, znaleźli pracę i próbowali ściągnąć rodziny. Ich listy nigdy nie doszły do adresatów.

Po latach pani sama stała się emigrantką.

W stanie wojennym wyjechałam z synem do Stanów Zjednoczonych. Przez dwa i pół roku mieszkałam w USA, pracowałam w „Nowym Dzienniku” i przeżywałam rozterki emigrantów. Ciągle rozważałam – zostać czy wracać, czym mi grozi życie w Polsce? A czym pozostanie w Stanach? Nadszedł 1986 r. i wschodnie baraki zaczęły się na dobre rozlatywać. Czułam intuicyjnie, że można wracać. Poza tym mój syn bardzo tego chciał. Wróciliśmy.

Pracowała pani w Stanach w swoim zawodzie, obracała się w inteligenckim środowisku. To się nijak ma do losu emigrantów z początku XX w., którzy bez znajomości języka, realiów, bez pieniędzy desperacko decydowali się ruszyć za wielką wodę.

To prawda, choć w Stanach tłumaczyłam depesze Reutersa, a w Polsce pisałam reportaże. To jednak jest różnica. Ale praca w wolnej gazecie, nieskrępowanej cenzurą, bardzo mi się przydała, kiedy tworzyliśmy „Gazetę Wyborczą”.

Polityka 15.2009 (2700) z dnia 11.04.2009; Kultura; s. 66
Reklama