W marcu, podczas szczytu UE, państwa Wspólnoty uzgodniły, że dywersyfikacja dróg dostaw gazu dla Europy ma być filarem polityki bezpieczeństwa energetycznego. Z jednej strony Unia musi sprostać rosnącemu popytowi na gaz, który do 2020 r. może wzrosnąć od 70 do 100 mld m sześc. Z drugiej Europa chce mieć zapewnione stabilne i bezpieczne dostawy.
Gazprom wraz ze swoim partnerami, firmami z Unii Europejskiej, dąży do realizacji projektów South Stream (gazociąg prowadzący z Rosji przez Morze Czarne do Europy Południowej) i Nord Stream (gazociąg z Rosji przez Bałtyk do Niemiec). Tą drogą chce dostarczać dodatkowe ilości rosyjskiego gazu do europejskich odbiorców. Unia powinna przyjąć z zadowoleniem i wspierać te projekty, gdyż aby sprostać rosnącemu zapotrzebowaniu Europy, potrzeba więcej niż jednej nitki. Stary Kontynent potrzebuje nie tylko gazociągu Nabucco (europejski projekt gazociągu z Azji do południowej Europy) czy też Nord Streamu lub South Streamu, lecz ich wszystkich. Może się zresztą okazać, że i one nie wystarczą. Jeżeli Europa rzeczywiście myśli poważnie o bezpieczeństwie energetycznym, powinna przykładać jak największą wagę do szybkiej budowy połączeń z rosyjskimi źródłami gazowymi.
Kiedy projekty Nord Stream czy South Stream będą już ukończone, Ukraina nadal pozostanie istotną drogą dla rosyjskiego eksportu. Dlatego Unia Europejska, jak i Gazprom mają wspólny interes w poprawianiu efektywności i niezawodności ukraińskich systemów tranzytowych. Unia straciła swoją szansę na zwiększenie bezpieczeństwa energetycznego, kiedy kilka tygodni temu wykluczono Rosję z dyskusji na temat modernizacji ukraińskiego systemu gazociągów. Obecnie 80 proc. dostarczanego do Europy rosyjskiego gazu płynie przez terytorium Ukrainy. Gazprom, jako wiarygodny dostawca, ponosi odpowiedzialność za ten transport oraz dostawy w ramach długoterminowych kontraktów z europejskimi klientami.