Młody i dobrze wyedukowany inteligent polski z klasy średniej ma już sporo poukładane w głowie „po unijnemu”. Wie na przykład, że śmieci należy segregować, a im dokładniej, tym lepiej, a w ogóle – to prawdziwy skarb, z którego fachowcy potrafią odzyskać cuda i zarobić fortuny. Z butelek plastikowych robi się polar na swetry. Tym bardziej wie, że należy być ekologicznym, zachowywać okresy ochronne i szanować kwiaty objęte ochroną. Nie palić w lesie. Szanować należy także mniejszości, które również, choć nie w sensie prawnym, objęte są ochroną. Ale jakoś tak nie wypada powiedzieć źle na Żyda, pedała czy Cygana. Nie są gorsi, tylko inni, a inni to znaczy ciekawi i kolorowi. Wiadomo już, jak należy się ubierać, aby nie było obciachu, jakie oglądać filmy i że raz na rok wypada kupić książkę i męczyć ją przez następny rok, mimo że jest droższa od filmu DVD. Czego jeszcze nie widać?
Ano nie widać czegoś, czego nauczono mnie, gdy jako mały chłopiec wylądowałem w Szwajcarii, w Zurychu, gdzie spędziłem kilka szczęśliwych lat swojej młodości. Mniejsza z tym, że krajobraz miejski nie jest tam zawalony reklamami i wszelkiego rodzaju śmieciem. Mniejsza, że stare domy – zamiast burzyć – czyści się tylko wodą pod wysokim ciśnieniem i nie odmalowuje, aby nabrały statecznego wyglądu. Mniejsza z tym, że nie buduje się tam w środku miast olbrzymich wesołych miasteczek zwanych Galeriami Sklepów. Ale zakupy z młodym Szwajcarem to prawdziwa nauka polityki konsumpcji.
Pierwsze pytanie, jakie zadaje Szwajcar, brzmi: jakiej produkcji jest dany produkt. Największe szanse na nabycie mają przedmioty i dobra szwajcarskie, aby pieniądze zostawały na miejscu.