Fasada kamienicy jest odremontowana, ale sień mroczna i zatęchła, a drzwi do Kryjówki starannie zamaskowane półką z książkami. Kiedy uchylają się, trzeba podać hasło „Sława Ukrainie”. Wejścia pilnuje partyzant ubrany w panterkę Ukraińskiej Powstańczej Armii, z pepeszą w ręku. Rozbraja gości wciskając w dłoń blaszany naparstek z samogonem. Gratis. Po stromych schodach schodzi się do pomieszczeń wyłożonych grubo ociosanymi bierwionami, niczym w typowej frontowej ziemiance. Na ścianach portrety przywódców niepodległościowych dążeń Ukrainy – Semena Petlury i Stiepana Bandery, wojenne odezwy, dużo partyzanckich zdjęć. Na półkach granaty i różnorodna broń, a nad jednym ze stołów wisi stryczek. Obok, przy kominku, stoi rkm; za drobną opłatą można się z nim sfotografować.
Grozę wnętrza nieco łagodzą zwyczajnie ubrane, ładne młode kelnerki, choć większość dań serwowana jest w menażkach, herbata w blaszanych kubkach i tylko piwo w normalnych kuflach. W karcie nie tylko ząbek czosnku, pietruszka, kiszony ogórek, słonina, bryndza, mamałyga, a więc typowe wojenne jedzenie, ale również bardziej wyszukane kompozycje – kapuśniak „Szczęśliwego sotnika”, golonka „Gieroja” czy też pieczeń wieprzowa „Haende hoch!”. Przy stołach mnóstwo rozbawionej młodzieży. Ceny umiarkowane. A mimo to można się tu poczuć nieswojo, zwłaszcza gdy się pochodzi z Kresów, z Wołynia.
Kr yjivka nawiązuje do mody, podobne knajpy powstały po upadku komunizmu na Węgrzech i w Polsce. Ale zarówno budapeszteński Marxim, urządzony na wzór gułagu z kolczastymi drutami i gołąbkami pokoju, jak i warszawska socrealistyczna gospoda Pod czerwonym wieprzem, z portretami całujących się w usta Breżniewa i Honeckera oraz zabawnymi nazwami potraw, są kpiną z minionych czasów.