Archiwum Polityki

Dożywocie w małym miasteczku

Polakom na ogół mało rzeczy się podoba. Kolejny rząd okazał się zły i kłamliwy, służba zdrowia weszła w fazę agonalną, górnicy mogą najechać stolicę kombajnami, tymi węglowymi, kultura niedofinansowana, Doda bredzi i jest represjonowana, wiara w narodzie słabnie, bo żyjemy w cywilizacji śmierci, skąd więc brać siły do życia. Ku pokrzepieniu serc opowiem więc o małym miasteczku, gdzie nie ma większych problemów.

Mikołów, Górny Śląsk. Trochę mieszkańców, którzy nie narzucają się ze swoim ego. Mały, uroczy ryneczek, jedna lepsza knajpa i jedna bardzo brzydka, w podziemiach kamienicy. Miasto-bohater wiersza Andrzeja Bursy o małych miasteczkach. Duże skupisko poetów przypadających na jednego mieszkańca. To prawdopodobnie tradycja kultywowana przez lokalną społeczność, po przedwczesnym odejściu słynnego Rafała Wojaczka, który jest najsłynniejszym synem tego miasta. Ponadto Norwid, jak głosi legenda, przepił paszport w Mikołowie, kiedy udawał się do Paryża. Jego obecność w miasteczku dokumentuje solidna, mosiężna tablica pamiątkowa.

Relacje między władzą a mieszkańcami miasteczka wyglądają wzorowo. Po prostu burmistrz przechadza się po rynku i dookolnych ulicach, obywatel podchodzi, zagaduje i wszystko gra. Nie istnieje bariera między władzą a ciałem udzielającym jej mandatu. Nie trzeba niczego ukrywać, bo w małym mieście wszyscy wszystko wiedzą. Jak ktoś się upije, nie musi przemykać po ścianach, może dumnie kroczyć przez agorę ryneczku w poczuciu pełnej akceptacji.

Władze Mikołowa są świadome skarbu, jakim dysponują. Nietuzinkowy Rafał Wojaczek, alkoholik i genialny poeta, jest lepszy niż tuzin białych kołnierzyków pracujących w różnych biurach promocji miast, w których produkuje się głównie zapałki i kubeczki z wizerunkiem.

Polityka 38.2009 (2723) z dnia 19.09.2009; Kultura; s. 58
Reklama