Archiwum Polityki

Pisarz w medialnej sieczce

Jerzy Andrzejewski napisał kiedyś książkę „Wielki lament papierowej głowy”. A oto po latach ja postanowiłem napisać jej nową wersję. Ostatnio na fali promocji mojej nowej powieści „Margot” po raz kolejny aktualne stało się pytanie o sposób funkcjonowania pisarza w dzisiejszym (i jutrzejszym!) świecie. Czy zadawać się, czy nie zadawać z medialną sieczką? Chodzić tylko do kulturalnych programów czy też do Kuby Wojewódzkiego, Szymona Majewskiego, Drzyzgi? Czy pisarz ma prawo być celebrytą i czy owo bycie nie przeszkadza w poważnym odbiorze jego utworów? Czy można robić show (a więc wygłupiać się) i jednocześnie liczyć na ów poważny odbiór?

Oczywiście, nie można. Doszło nawet do tego, że nazwano mnie, doprawdy już nieco na wyrost, „Jolą Rutowicz literatury”. Szkoda, że ci, co mnie tak nazwali, nie mogli zobaczyć, ile pracy i nerwów kosztował mnie produkt, któremu w recenzji poświęcili może jedno, dwa zdania, kwitując lekceważąco. Mamy więc pewną nierówność: z jednej strony ambitny twórca, który okupuje swoje dzieło mękami i ciężką pracą, z drugiej – promocja, która to dzieło winduje w rejony pudelkowe. Ach, tak, ta nowa książka Witkowskiego, to tak jak ten nowy kompakt Paris Hilton, takie sobie coś wydane na boku pomiędzy wywiadem a wizytą w salonie kosmetycznym.

Podczas udziału w tego typu produkcjach telewizji komercyjnych wypowiedzi z wywiadów są zawsze wyrwane z kontekstu, poskracane lub poprzekręcane tak, że można z nich zrobić zarzut wobec pisarza. Który siedzi grzecznie i znosi wszystko, aby tylko pokazano okładkę i wymieniono tytuł świeżo promowanej powieści. Może powiedzieć coś na poważnie, ale będzie jedyną poważną osobą na scenie, a więc tym, co psuje zabawę i nie dostaje braw.

Polityka 42.2009 (2727) z dnia 17.10.2009; Kultura; s. 64
Reklama