Wojna sąsiedzka
Bójka się zaczęła, gdy tylko Ruscy wyszli. Wieś zatruta, patrzą krzywo, ręki nie podadzą
Bójka zaczęła się, gdy tylko Ruscy wyszli. Zinajda Kołesnik na rowerze. Naprzeciwko, pieszo, Tania Tokar. Tania: Dzień dobry. Zina: Z kolaborantami się nie witam. Zinajda nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego tak to się potoczyło. Niby nie chciała się bić, ale przecież zsiadła z roweru i ruszyła w kierunku wystraszonej Tatiany.
– Ona chciała mnie kopnąć i z pazurami na mnie – opowiada Zina. – A pani? – Przewróciłam ją. Raz! I głową w piach. I mówię: Żryj, suko, ukraińską ziemię.
Tatiana Tokar w czasie okupacji dobrowolnie była przewodniczącą rady sołeckiej, a więc bez wątpienia poszła na współpracę z wrogiem. Wieś ma jednak mieszane uczucia. – Kolaborant to ten, co szkodzi, a Tańka pomagała mieszkańcom – mówi Irina Bohdziewicz, pracownica stacji transformatorowej w Pidwysokich. – Nikt jej nie zmuszał. Wiedziała, czym to pachnie – komentuje Nina, sąsiadka i przeciwniczka Tani.
Zdrajcy
W Pidwysokich, 30 km od Iziuma na Charkowszczyźnie, było spokojnie. Zdarzały się swary, ale normalne, sąsiedzkie. Nic szczególnego. Ponad pół roku rosyjskiej okupacji zmieniło wszystko. Wieś zatruta. Patrzą krzywo. Mijają się w milczeniu albo mruczą pod nosem przekleństwa. Wszędzie złość. Pamiątka wojny. Jej efekt uboczny.
Na bramie obejścia Ołeksija Hylenki ktoś wymalował litery „Z” (symbol okupantów) i – za przeproszeniem – penisa. Na zaborze Ireny Bohdziewicz napisane było „suki”. Na ogrodzeniach innych obejść: „Precz z Ukrainy”, „Prostytutka” albo „Zdrajcy”. Co rano wieś budzi się i dyskutuje o tym, co nowego na sztachetach. Jedni uśmiechają się z satysfakcją.