Białe plamy i porwane korzenie
Kino historyczne: rozliczenia i nowa tożsamość
Żaden gatunek filmowy nie budził w III RP takich sporów jak kino historyczne. Zwłaszcza po 2015 r., gdy władzę zdobyła partia, która szła do wyborów z przekonaniem, że polskie kino zamiast dawać Polakom powody do dumy z ich historii, tematy historyczne ignorowało. A jeśli się nimi zajmowało, to tylko po to, by uprawiać „pedagogikę wstydu”.
Z pewnością zarzutu, że polskie kino przed 2015 r. ignorowało polską historię, nie da się utrzymać, wystarczy przejrzeć listę premier z ostatnich trzech dekad. Nawet w okresie największej zapaści produkcyjnej polskiego przemysłu filmowego do kin trafiały duże historyczne produkcje, żaden gatunek nie był tak silnie reprezentowany na ekranach.
Kino historyczne po ’89 r. szukało dla siebie nowej formuły, odpowiadającej na nowe realia społeczno-polityczne. Znikły dawne ograniczenia, mogło się więc zmierzyć z szeregiem tematów, które w kinematografii PRL nie mogły zostać wprost podjęte. Nowe ustrojowe otwarcie stawiało też pytanie o to, jaka jest i jaka być właściwie powinna polska tożsamość w nowych, demokratycznych warunkach. Stąd dwa główne wysiłki kina historycznego ostatnich trzech dekad to z jednej strony zapełnianie białych plam historii, niepokazanej w kinie PRL, a z drugiej – poszukiwanie narracji tożsamościowych na nowe czasy.
Niepamięci publiczne i prywatne
Z tematów nieobecnych w kinie PRL w ostatnich trzech dekadach na ekrany trafiły m.in. wojna polsko-bolszewicka, Katyń, rzeź wołyńska, Grudzień 1970, zbrodnie stanu wojennego. Filmy poruszające te problemy najczęściej przyjmowały wielką, epicką perspektywę, miały ambicje, by opowiedzieć historię całego narodu w momencie jego męczeństwa lub triumfu. Narodową wspólnotę reprezentowały w nich albo wielkie ludzkie masy, albo wielka historyczna postać: prymas Wyszyński, Wałęsa, ksiądz Popiełuszko.