Polityka o historii. Odc. 91
Czarna ospa w twierdzy Wrocław: jak wyglądała epidemia z 1963 r. Kim był pacjent „0”?
Lekarze z Zakładu Medycyny Tropikalnej w Gdańsku nie rozpoznali czarnej ospy, ponieważ pacjent „0” przywiózł z Indii jednocześnie pasożyta malarii i skupili się na leczeniu tej ostatniej. Z kolei ich koledzy z Wrocławia nigdy przedtem nie widzieli objawów czarnej ospy i stawiali diagnozę, że jest to niegroźna ospa wietrzna. W rozpoznaniu pomógł czteroletni chłopiec, u którego objawy nie pozostawiły wątpliwości.
Chorobę cechuje 30-procentowa śmiertelność u osób niezaszczepionych, toteż Wrocław, gdzie się rozprzestrzeniała, stał się na poły twierdzą. Z miasta objętego kwarantanną nie można było wyjechać ani do niego wjechać bez zaszczepienia się. Lockdown nie był kompletny – działały sklepy, kina i teatry, obchodzono nawet święto 22 lipca. Nie zanotowano objawów poważniejszej paniki, choć ludzie opowiadali najdziwniejsze plotki i wykupywali na zapas produkty spożywcze.
Letni upał okazał się pomocny. Gdy epidemia wybuchła, ludzie otwierali okna, wietrzyli pomieszczenia. Na czarną ospę nie ma lekarstwa, leczy się ją objawowo. Potrzebna jest szczepionka, by choroba się nie rozprzestrzeniała. Choć to dziś niepolitycznie przypominać, wtedy pomogły w zwalczaniu epidemii Związek Radziecki i Węgry. Dzięki błyskawicznej akcji szczepień w całym kraju udało się uniknąć katastrofy.
O zapomnianym lockdownie opowiada w naszym podkaście Agnieszka Nowakowska-Twardowska, wykładowczyni i dziennikarka.