Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Polityka o historii

Polityka o historii. Odc. 94

Co jadali dyktatorzy? Na Kremlu wołali tylko: „Daj, przynieś, polej!”. Jaruzelski wolał kompot

Witold Szabłowski przeprowadził wiele rozmów z kucharzami dyktatorów, a był to zawód wysokiego ryzyka. To opowieść nie tylko o smakach i dobrej kuchni, lecz także o strachu.

Na Kremlu w czasach Breżniewa czy Andropowa jadano wedle polskiej maksymy: postaw się i zastaw się. Na stołach lądowały jesiotry, kawior, białe prosięta, dziczyzna, zakrapiane francuskimi winami i gruzińskim koniakiem. „Za Putina” początkowo królowała kuchnia międzynarodowa, w 2014 r. dokonał się nacjonalistyczny zwrot. Pojawiło się więcej dań rosyjskiej kuchni, wino zawsze z Krymu.

Witold Szabłowski przeprowadził wiele rozmów z kucharzami dyktatorów. Był/jest to zawód wysokiego ryzyka, gotujący dla Castro, Pinocheta czy Kadafiego byli długo sprawdzani, na bazary chodzili z obstawą. Jest to więc opowieść nie tylko o smakach i dobrej kuchni, lecz również o strachu.

Gdy Rosjanie przyjeżdżali do nas: „Pili w odkę i inne alkohole całymi szklankami. Zero szacunku dla personelu i ludzi wokół, tylko »daj«, »przynieś«, »polej«”. Rządzący mieli wobec swoich kucharzy wyjątkowe oczekiwania. Dyktator z Korei Północnej dysponował całą flotą samolotów dowożących potrzebne wiktuały. Wojciech Jaruzelski i Władysław Gomułka, czyli „nasi” dyktatorzy, z pewnością sybarytami nie byli. Gomułce gotowała „kobieta ze wsi”, lubił kotlet mielony z ziemniakami i surówką, z zup pomidorową i kartoflankę, do nich zawsze chleb. Jaruzelski żołądek miał po przejściach na Syberii, dlatego często zamawiał łososia na parze, na deser obowiązkowo kompot truskawkowy.

Oglądaj także:

Reklama
Reklama