Wzmocnienie obrony powietrznej wschodniej flanki NATO i Polski od początku było inicjatywą słuszną, a niechęć PiS do niemieckich systemów Patriot – co najmniej dziwactwem. Dlatego, przynajmniej na razie, można odetchnąć i ucieszyć się ze zwrotu w dobrą stronę. Choć ta historia wcale jeszcze nie musi się dobrze skończyć.
Ważne są i drony, i saperki. Według londyńskiego think tanku pierwsze miesiące wojny w Ukrainie pokazały, że zaawansowana technologia jest równie ważna co kopanie okopów. Na szczęście rosyjska armia przeżarta jest strachem i nie potrafi elastycznie reagować.
Niemcy irytują się postawą rządu PiS, ale kanclerz Olaf Scholz podtrzymał ofertę przekazania Polsce baterii Patriot. Minister obrony Christine Lambrecht, która przedstawiła ją jako pierwsza, jest jednak w swoim kraju krytykowana.
Partia Jarosława Kaczyńskiego szaleje z antyniemiecką nagonką po największej sojuszniczej wpadce w czasie wojny w Ukrainie. Trwoni polski kapitał zgromadzony w ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy i 23 lat członkostwa w NATO.
Odrzucenie niemieckiej oferty wsparcia obrony powietrznej Polski jest najbardziej jaskrawym wyrazem prymatu polityki nad bezpieczeństwem w działaniach rządu PiS. Powinno być dzwonkiem alarmowym, którego nie może zagłuszyć propaganda.
Tocząca się w sąsiedztwie wojna uświadamia nam, jak bardzo Polska jest zagrożona agresją ze Wschodu – agresją, która jeszcze do niedawna wydawała się niewyobrażalna. Wojna w Ukrainie dostarcza nam wielu wskazówek co do tego, czego możemy oczekiwać w Polsce.
Po upadku ukraińskiego pocisku przeciwlotniczego Polska została poddana ćwiczeniu z reagowania kryzysowego, którego może wymagać prawdziwa wojna. Wyszło jak zwykle, nawet jeśli ktoś starał się, by wyszło dobrze.
Milczenie to dla polityków niezła okazja do demonstrowania nadymania się – znowu jesteśmy pępkiem kosmosu. (Bez)informacyjne zachowanie władz PiS i służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa trzeba uznać za wyjątkowo skandaliczne.
Jeśli każdy kryzys to szansa, nie można zmarnować lekcji z Przewodowa. Ale zadanie domowe, jakie do odrobienia ma polska władza, będzie dla niej bolesne. Niebezpieczny incydent obnażył poważne braki.
„Nikt na świecie nie ma 100 proc. pewności, co się tam wydarzyło. Ja też nie mam” – powiedział Wołodymir Zełenski w czwartek podczas wideokonferencji Bloomberg New Economy Forum w Singapurze. Wcześniej prezydent Ukrainy twierdził, że w Przewodowie upadły rosyjskie rakiety.