Nadchodzący tydzień będą sponsorować cztery litery: N-A-T-O. Szczyt, czyli kilka sesji Rady Północnoatlantyckiej z udziałem szefów państw i rządów krajów członkowskich Sojuszu, zacznie się w Waszyngtonie w środę, ale już w poniedziałek w bazie Andrews lądowały samoloty z oficjalnymi delegacjami, a dziennikarze i uczestnicy wydarzeń towarzyszących są na miejscu od weekendu.
Zaczyna się coś w rodzaju sojuszniczego festiwalu, a gwiazdy różnego formatu pojawią się na kilku scenach. Główny program rozpocznie we wtorek wieczorem „event” z okazji 75-lecia NATO, poprzedzą go konferencje, seminaria, bilateralne i wielostronne sesje, również demonstracje, w jakie z czasem obrósł natowski szczyt. Dziś jest to wydarzenie dotyczące nie tylko dwóch krajów Ameryki Północnej i 30 z Europy, ale jedno z najważniejszych globalnych spotkań, większych niż szczyty G7 czy G20. Nie jest poświęcone wyłącznie stanowi obecnemu i przyszłości sojuszu polityczno-wojskowego tradycyjnie pojmowanego Zachodu, wykracza geograficznie i mentalnie poza obszar północnego Atlantyku, od I wojny światowej łączący militarnie Stany Zjednoczone z Europą. Nieuchronnie, pod presją tektonicznych ruchów całej układanki, transatlantycki mechanizm bezpieczeństwa staje się mechanizmem globalnym.
Szczyt NATO. Dylemat szklanki
NATO staje się punktem odniesienia dla północnej półkuli globu, bo interesy, zmartwienia i obawy jego najważniejszego udziałowca – Stanów Zjednoczonych – obejmują jej całość. Globalne Południe, umownie świat poniżej równika, nie jest dziś traktowane jako zagrożenie, a raczej jako ewentualny sojusznik lub stronnik przeciwników. Warto mieć świadomość, że państwa NATO (USA, Kanada plus większość krajów UE) reprezentują ok. 45 proc. światowego PKB. To więcej niż uznawana za bardziej wpływową dla zachodniego mainstreamu grupa G7. I około dwukrotnie więcej niż łączny udział Rosji i Chin w globalnym PKB.
Gdy do tego dodać gospodarki pacyficznych partnerów: Japonii, Korei Południowej, Australii i Nowej Zelandii, przewaga tego rozsianego po całym globie „północo-zachodu” robi się jeszcze wyraźniejsza. Warto te wartości mieć w pamięci, gdy mowa będzie o wydatkach obronnych i ich przełożeniu na zdolności obronne. Gdyby tylko „PKB umiało walczyć”, wspólnie nie mielibyśmy powodu obawiać się czegokolwiek. Ale w tle globalnej rywalizacji na wirtualne wskaźniki i realną siłę trzeba mieć świadomość, że wcale nie będzie to pierwszoplanowy temat w Waszyngtonie. Nie będzie wykręcania rąk ani wytykania palcami. NATO uzna kolektywnie, że choć przyjęty dziesięć lat temu próg minimalny 2 proc. PKB na obronę wciąż nie został przez wszystkich spełniony, to jest dobrze, bo spełniają go 23 kraje spośród 32 członków Sojuszu. Dynamika wzrostu (18 proc. na plusie w minionym roku) jest spora, zwłaszcza po 2022, gdy do Europy zawitała wojna. Ale uzyskana przez to średnia 2 proc. PKB w całym NATO wciąż odstaje od poziomu zimnowojennego odstraszania i związanych z nim wydatków obronnych, które wówczas wojnę powstrzymały.
Dylemat szklanki – jakoś napełnionej, choć częściowo pustej – będzie się na tym szczycie powtarzać w wielu kontekstach. Szklanka ukraińska się nie przeleje, bo w Waszyngtonie znowu nie padnie zaproszenie dla Ukrainy. Tak jak nie było go w Madrycie w 2022 r., w Wilnie w 2023 ani w Bukareszcie w 2008, kiedy zarówno Ukraina, jak i Gruzja oczekiwały perspektywy członkostwa. Rozwój wydarzeń w obu krajach pokazał, jakim błędem było zablokowanie rozpoczęcia procedury, która przecież nie musiała oznaczać szybkiego poszerzenia Sojuszu. Dziś sprawy jeszcze bardziej się skomplikowały. Ukraina zamiast otwartych drzwi zobaczy pomost – takiego sformułowania użył odchodzący sekretarz generalny Jens Stoltenberg na określenie pakietu decyzji, uzgodnionych i ogłoszonych w ogólnym zarysie przed szczytem.
Czytaj też: W okopach siedzą piekielnie zmęczeni 50-latkowie
Szczyt NATO. Co w pakiecie dla Ukrainy?
Pakiet dla Ukrainy będzie się składał z kilku elementów o różnym poziomie komplikacji, kosztów i znaczenia dla sytuacji wojennej i przygotowania do zapowiedzianego, ale nieskonkretyzowanego członkostwa w NATO. Najważniejszą zmianą po stronie Sojuszu będzie przejęcie od europejskiego dowództwa wojsk USA koordynacji, organizacji, planowania, dostarczania i rozliczania deklaracji wsparcia zbrojnego dla Ukrainy. W tym celu w Wiesbaden powołane zostanie dowództwo sojusznicze z 700 osobami personelu i trzygwiazdkowym generałem na czele.
To najbardziej czytelny dowód zaangażowania Sojuszu, porównywalny do powołania operacji czy też misji wojskowej. Ale nie mniej ważne, choć nie tak stabilne, ma być zaangażowanie finansowe. NATO powoła fundusz dla pokrycia kosztów zaopatrzenia zbrojnego Ukrainy w wysokości 40 mld euro, przynajmniej na nadchodzący rok. Szczegóły dotyczące składek, obliczania i rozliczania wkładów poszczególnych krajów mają być ogłoszone na szczycie – sekretarz generalny wspominał o jakimś odniesieniu do PKB krajów członkowskich. W każdym razie pozostające do tej pory w gestii poszczególnych rządów komunikaty o wysokości udzielanego Ukrainie wsparcia mają być bardziej uporządkowane i przejrzyste.
Dla lepszej koordynacji Sojusz ustanowi stałą misję cywilnego przedstawiciela w Kijowie. Aby nie były to wyłącznie deklaracje, na szczycie spodziewane są kolejne zapowiedzi donacji sprzętowych i amunicyjnych, zwłaszcza obejmujące systemy obrony powietrznej i wsparcie oczekiwanego przekazania samolotów F-16. Czwartym elementem pakietu ma być dalsze zbliżanie sił zbrojnych Ukrainy do NATO w zakresie kierowania, dowodzenia, wyszkolenia i interoperacyjności.
Bez wątpienia to Ukraina ma w tym momencie największe w Europie doświadczenie bojowe, ale wciąż nie pokrywa się ono z sojuszniczymi procedurami i doktrynami. NATO nie walczyłoby tak, jak walczy Ukraina, a żeby przyspieszyć przyszłą akcesję, ukraińscy dowódcy powinni już dziś „uczyć się” natowskiej sztuki walki. To trudne, bo przecież mają ważniejsze zadania na głowie – obronę kraju i odzyskanie kontroli nad okupowanymi terytoriami. Ale NATO planuje rozszerzenie obecności przedstawicieli Ukrainy w swoich sztabach i strukturach, a szczególną rolę w tym procesie odegra instytucja tworzona w Polsce, a podlegająca sojuszniczemu dowództwu ds. transformacji w Norfolk: Połączone Centrum Analiz, Szkolenia i Edukacji NATO-Ukraina (JATEC).
NATO ogłosiło też – choć te decyzje zapadają w procesie dwustronnych negocjacji – że przed szczytem, w jego trakcie i wokół niego zwiększy się liczba podpisanych przez Ukrainę dziesięcioletnich umów o bezpieczeństwie, stanowiących namiastkę „gwarancji”. W ostatnich tygodniach Ukraina podpisała takie umowy m.in. z USA i Unią. Tuż przed szczytem podpisała je z Polską w Warszawie w czasie wizyty prezydenta Wołodymyra Zełenskiego.
Szczyt NATO: pytania, których nikt nie ujawni
Ukraina nie uzyska więc na szczycie żadnej decyzji, która mogłaby stanowić pojedynczy najważniejszy symbol jej zbliżania się do NATO, ale „pomost”, o którym wspominał sekretarz generalny, wydłuży się o kolejne szczeble i wzmocni swoje filary. Najważniejsza sprawa, którą zapewne ominie komunikat ze szczytu, dotyczy kwestii zasadniczej – jak doprowadzić do zwycięstwa Ukrainy i pokonania Rosji.
Innymi słowy – jaka ma być strategia NATO i Zachodu wobec wojny i wsparcia Ukrainy. Co jest naszym celem? – od ponad dwóch lat pytają wojskowi i analitycy, dostrzegając znaczenie, ale i chwiejność zachodniego wsparcia. Pomoc do Kijowa płynie, ale jej skala podlega wahaniom wynikającym z oceny sytuacji na polu walki, politycznego nastroju po stronie dostawców i donatorów, wreszcie możliwości finansowych, stanu zapasów wojskowych i potencjału produkcyjnego w NATO.
Nie ma jednolitego planu wojskowego, który wyliczałby, co, w jakim czasie, w jakiej ilości jest potrzebne, by osiągnąć zakładane cele wojenne. Planu nie ma, bo nie ma strategii politycznej – choć wszyscy generalnie zgadzają się, że Ukraina musi zwyciężyć, a Rosja zostać pokonana, to każdy może po swojemu interpretować, co to oznacza.
Dyskusję nad tym fundamentalnym zagadnieniem utrudniają podziały i animozje polityczne, ograniczenia finansowe i przemysłowe, różna ocena „egzystencjalności” wojny. Gdy Wołodymyr Zełenski usiądzie do rozmów za zamkniętymi drzwiami, będzie jednak pytać, „jaka jest strategia” – i sam usłyszy takie pytania. Odpowiedzi mogą okazać się tak trudne, że nikt ich nie ujawni.
Czytaj też: Czy NATO pokonałoby rosyjską armię? I co naprawdę gwarantuje słynny art. 5?
Szczyt NATO: ewolucja, nie przełomy
Publicznie ma być pokazana jedność i siła, wierność sojuszniczemu credo i wiara w trwałość NATO. Skoro Sojusz przetrwał 75 lat, to przetrwa najgorsze turbulencje nadchodzących dekad – usłyszymy z Waszyngtonu. Sojusz rzeczywiście rośnie w siłę, bo nie tylko liczy dziś już 32 państwa, ale i wzmacnia siły obronne przeznaczone do realizacji zapisu art. 5 traktatu waszyngtońskiego o kolektywnej obronie na wypadek agresji na którykolwiek kraj członkowski. Regionalne plany obronne, wsparte szerszymi kompetencjami głównodowodzącego SACEUR-a, mają przekonać zarówno wątpiących wewnątrz, jak i nieprzekonanych na zewnątrz Sojuszu, że NATO będzie bronić każdego centymetra swojej ziemi od pierwszych minut ewentualnego konfliktu, a wcześniej zrobi wszystko, co możliwe, by przeciwnika odstraszyć, a do wojny nie dopuścić.
Gdy jednak w świat popłynie to przesłanie, warto pamiętać, że zabrakło Sojuszowi odwagi i jedności, by formalnie odrzucić podpisane w 1997 r. porozumienie z Rosją (tzw. akt stanowiący) lub wyznaczyć na sekretarza generalnego przedstawiciela państw wschodniej flanki. Nadal też, dziesięć lat po obietnicy z Walii, nie wszyscy członkowie przejmują się obowiązkiem wydawania na obronę przynajmniej 2 proc. swojego PKB, a postulaty podniesienia tego progu do 3 proc. zostały w przedszczytowej dyskusji pominięte.
Brakuje pomysłu na pobudzenie produkcji zbrojeniowej, bez której o wygraniu żadnej wojny mowy nie ma, z trudem zauważalne są rezultaty współpracy NATO i Unii Europejskiej, która będzie tematem kolejnej deklaracji. Niejasne pozostaje też nastawienie NATO wobec Chin i roli, jaką odgrywają one zarówno we wspieraniu rosyjskiej agresji na Ukrainę, jak i mąceniu światowego porządku na wiele innych sposobów. Jak jednak wszystko w NATO – strategiczne zmiany są wynikiem długotrwałych procesów, a nie jednodniowych przełomów. Szczyt to tylko etap ewolucji Sojuszu, która zmienia go w niespotykany wcześniej sposób.