Karty zostały rozdane. Prawie 6 z ponad 10 mln członków otwartych funduszy emerytalnych wchłonęły zaledwie trzy największe towarzystwa. Resztę podzieliło między siebie aż osiemnaście pozostałych. Tymczasem Urząd Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi, zamiast pomóc w procesie łączenia się małych, przygotował tajny raport, w którym proponuje... przymusowy podział najsilniejszych.
Nie cichnie burza wokół ZUS i jego finansowych kłopotów. Spośród 900 tys. emerytów i rencistów, którzy w minionym tygodniu mieli otrzymać pieniądze, kilkadziesiąt tysięcy w różnych częściach kraju nie dostało ich na czas. Zakład kontrolują inspektorzy skarbowi i pracownicy NIK. Nad jego przyszłością debatował rząd. Wśród wielu różnych instytucji cierpiących z powodu informatycznej niemocy Zakładu Ubezpieczeń Społecznych znalazło się także 21 Otwartych Funduszy Emerytalnych (OFE). Początkowo bagatelizowały one cały problem, ale dłużej robić tego nie sposób.
Ponad cztery miliony osób, które związały się już z wybranym towarzystwem emerytalnym, niepokoi fakt, że ich składki, zamiast pracować na przyszłą emeryturę, leżą na nieoprocentowanym koncie w NBP. Do końca czerwca fundusze otrzymały pieniądze zaledwie 123 tys. osób i traktują to jako dowód, że system komputerowy w ZUS nie działa.
Dokładnie tego samego dnia w wyścigu o nasze pieniądze wystartowało piętnaście funduszy emerytalnych. Każdy z własnym pomysłem na zdobycie klientów. Jak się reklamują? Jakie stosują przynęty? W jaki sposób próbują przekonać, że to ich właśnie, a nie konkurencję należy wybrać na najbliższe dziesięciolecia?
Po pierwszych kilku tygodniach tort, o który walczą towarzystwa emerytalne, ledwie został nadgryziony. Ich przyszli klienci ciągle jeszcze przeglądają oferty i nie przejawiają większych chęci do zawierania umów. Nie zawsze zresztą mają z kim je podpisywać. Są towarzystwa (te, co później wystartowały), które pierwsze licencje dla akwizytorów otrzymały dopiero w drugiej połowie marca, niektóre zaś nie mają ich jeszcze wcale.
Pierwszego marca prawie dwieście tysięcy akwizytorów rozpoczęło ostry bój o klienta II filaru zreformowanego systemu emerytalnego. W ciągu roku najlepsi, w ramach prowizji od zawartych umów, mogą zgarnąć fortunę. Reporter "Polityki" też stanął na starcie wyścigu po wielką gotówkę.
Od 1 marca dwustutysięczna armia akwizytorów ruszy w miasto, aby każdego pracującego, który nie skończył jeszcze pięćdziesiątki, agitować do przystąpienia do powszechnych towarzystw emerytalnych. Każdy klient wart jest dla nich co najmniej 100 zł prowizji, zrobią więc wszystko, aby podpisać umowę. Nie wszystko im jednak robić wolno.
Powszechnym towarzystwom emerytalnym (PTE) prawo nakazywało milczeć do połowy lutego. Teraz rusza kampania reklamowa, adresowana przede wszystkim do tych, którzy już pracują, ale jeszcze nie ukończyli pięćdziesiątki, czyli - bagatela - ponad siedmiu milionów Polaków. Do końca roku towarzystwa wydadzą na promocję około 250 milionów dolarów. Chcemy podpowiedzieć Czytelnikom, jak te reklamy należy czytać, by dobrze wybrać. I jak się przygotować na propozycje agentów PTE, którzy od 1 marca nagabywać nas będą w najmniej spodziewanych miejscach i momentach.
Kilka milionów Polaków nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że już w połowie lutego stanie się obiektem zmasowanego ataku. Do natarcia przystąpią Powszechne Towarzystwa Emerytalne (PTE), walczące o jak największy kawałek tortu, którego wartość w tym roku szacuje się na 4 miliardy złotych, a z każdym rokiem będzie większa. Na tort złoży się 9 proc. składek emerytalnych 5-7 milionów osób, objętych reformą systemu ubezpieczeń społecznych.