Z pozoru zalała nas lawina poselskich oświadczeń majątkowych. Stan posiadania zdradzili jednak przede wszystkim liderzy ugrupowań, i to głównie tych, które – paradoksalnie – głosowały za utrzymaniem poufności oświadczeń. Kilkuset posłów nie podzieliło się dotąd tą wiedzą. Poza tym oświadczenia nie są precyzyjne: nie określają tak naprawdę majątku parlamentarzystów. Pozostają tylko grube szacunki. Posłowie serwują opinii publicznej dowolnie skrojone przez siebie „wypisy” i – w obliczu kampanii wyborczej – udają całkowicie otwartych.
Ujawnianie oświadczeń stało się modą tego sezonu i kto żyw ujawnia co może, na ogół by dowieść, że tak naprawdę jest człowiekiem mało zamożnym i życiowy dorobek posiada niewielki lub nie posiada go wcale. Zamożny, a nawet średnio zamożny poseł staje się więc kimś w rodzaju peerelowskiego badylarza, z góry napiętnowanego za nieuczciwość, choć być może ze swych transakcji rozliczał się z urzędem skarbowym i płacił Skarbowi Państwa należne podatki.
Mało spraw w Sejmie wzbudziło w ostatnich latach takie emocje, jak głosowanie nad odtajnieniem oświadczeń majątkowych parlamentarzystów. Niewiele brakowało, a doszłoby na tym tle do pierwszej w dziejach III RP bójki na Wiejskiej. Andrzej Potocki z Unii Wolności szykował się do honorowej rozgrywki z Mariuszem Kamińskim z Prawa i Sprawiedliwości, ale przed rękoczynami powstrzymali ich koledzy. Unia w większości głosowała za utrzymaniem tajności oświadczeń, PiS – za pełną ich jawnością.