Potrójne pyknięcie nad Bałtykiem zmieniło polską obronę powietrzną. Tak strzelają rakiety CAMM, główny oręż przeciwlotników przyszłości i nadzieja polskiej zbrojeniówki.
Na jednym z warszawskich lotnisk rozstawił się najdroższy z najnowszych nabytków polskiej armii – jednostka ogniowa systemu antyrakietowego Patriot. Spokojnie, to tylko ćwiczenie, które ma pokazać, jak szybko antyrakiety z bazy w Sochaczewie mogą trafić na pozycje bojowe w środku miasta. Scenariusz przyprawiający o ciarki na plecach, ale realny, jak pokazuje wojna w Ukrainie.
W Toruniu została złożona w całość pierwsza jednostka ogniowa systemu antyrakietowego, prawdopodobnie najnowocześniejszego na świecie. To najważniejszy technologiczny przełom w dozbrajaniu wojska i sposobie jego użycia.
Obrona powietrzna Ukrainy po blisko trzech miesiącach wojny nadal nie daje spokoju rosyjskim samolotom i strąca rosyjskie pociski. Priorytet nadany ponad dekadę temu działowi technicznej modernizacji polskiego wojska był słuszny, szkoda tylko, że jest tak powoli realizowany.
Jeszcze w tym roku wojsko ma dysponować dwoma nowoczesnymi zestawami obrony powietrznej krótkiego zasięgu. To próba nadgonienia opóźnienia w budowie najważniejszego systemu obronnego polskiej armii.
Jest decyzja MON: za kilkadziesiąt miliardów złotych firmy z Polskiej Grupy Zbrojeniowej i zagraniczny dostawca rakiet stworzą wyczekiwany system obrony powietrznej. Ale jest problem: na razie nie da się powiedzieć, ile dokładnie będzie kosztować ani jak długo zajmie jego budowa. Czyli pieniądze rekordowe, ale konkretów mało.
Znana firma zbrojeniowa namawia polski rząd, by zainwestował w rakiety radzieckiego pochodzenia dla największego systemu obrony powietrznej Narew. Mimo strategii, której trzyma się MON Mariusza Błaszczaka.
Przez ponad cztery lata PiS nie zamówił systemu obrony powietrznej, który jest ważniejszy od słynnych patriotów. Wygląda na to, że jesteśmy w punkcie wyjścia, czyli na etapie walki dostawców rakiet.