W Polsce smród to zjawisko równie powszechne jak wstydliwe. Eufemistycznie określane jako „przykra woń”, „brzydkie zapachy” czy „zepsute powietrze”. Na co dzień psują nam powietrze zakłady przetwórstwa mięsa, ryb i utylizacyjne, fermy, lakiernie, papiernie, kipiące szamba, wysypiska, źle zaprojektowane oczyszczalnie ścieków, publiczne ustępy. Niedawno zamknęliśmy 18 obszarów negocjacji z Unią Europejską na temat ochrony środowiska, wywalczywszy aż 9 okresów przejściowych. Ten sukces oznacza przedłużenie naszym zakładom czasu trucia i smrodzenia. Dlaczego wstydliwie pomija się smród w polskich przepisach udając, że nie ma on na nas negatywnego wpływu? A może wszyscy, łącznie z ustawodawcą, wierzymy w stare powiedzenie: „od smrodu jeszcze nikt nie umarł”?
Widząc fajtłapę z piękną dziewczyną pod rękę lub prawdziwego playboya z kobietą o wyglądzie kuchty zastanawiamy się często, co łączy te niedobrane wyglądem pary?
Pewnego poranka, wychodząc z domu, przystajemy nagle oszołomieni. Pociągamy nosem raz, drugi... Nie ma wątpliwości. Powietrze zmieniło zapach. Nie jest to już mroźny, szczypiący w nos zimowy powiew, ale łagodny zefirek. Biada jednak temu, kto ulegając delikatności tej woni mocno się nią zaciągnie. „Takiej wiosny rzetelnej, jaką w swym powiecie/widział Jędrek Wysmółek – nikt nie widział w świecie!/Poprzez okno karczemne łeb w bezmiar wyraził/I o mało się w durną mgłę nie przeobraził!” – pisał Bolesław Leśmian. Wiosenny zapach nie tylko uderza do głowy, ale nie daje się skupić, rozprasza, podsyca niepokój, wywołuje marzenia.