Kanony literackie i spisy lektur wyglądałyby inaczej, gdyby układali je internauci, a nie powoływani do tego specjaliści. Klasyką nikt nie zaprzątałby sobie głowy („przereklamowana”), co druga nowo wydana książka zasługiwałaby na miano wybitnej („arcydzieło!”), a na tytuły nagradzane czy uznane przez krytyków zapewne szkoda byłoby czasu („ktoś mi wyjaśni ten fenomen?”).
Czasem oceny te wystawiane są spontanicznie, czasem są dziełem fałszywych recenzentów, piszących na zlecenie. Sfabrykowane recenzje i oceny to w sieci nic nowego. Właściciele sklepów i firm świadczących dowolne usługi – ale też sztaby partii politycznych – regularnie zatrudniają ludzi, którzy nie w pełni uczciwie reperują ich wizerunek, równoważąc pochlebstwami krytycyzm konkurencji i rzeczywistych klientów. W portalach z ofertami pracy co jakiś czas ogłasza się ktoś, kto szuka specjalisty od „marketingu szeptanego” – autora krótkich, chwytliwych tekstów, który naśladując przeciętnego konsumenta, promowałby jakiś produkt w możliwie nienachalny sposób. Rynek książki jest specyficzny, bo obfity, gęsty i różnorodny. Każda wzmianka w sieci ma znaczenie.
Czytelnik przedsiębiorczy
Wirtualne opinie publikowane na blogach, w mediach społecznościowych, serwisach branżowych (jak Lubimy Czytać i nieco starsza Biblionetka) i sklepach internetowych (jak Empik i Amazon) rządzą się własnymi regułami. Typowa recenzja internetowa ma zatem swoje stałe wytyczne gatunkowe. Powinna być krótka, ale wyczerpująca („Książka lekka, łatwa i przyjemna, w sam raz na weekend”), przeładowana emocjami („Wiśniewski ma wspaniałe i niebanalne pomysły na swoje książki.