Anna Dobrowolska: Jak to się stało, że dwadzieścia lat temu zdecydował się Pan na zrobienie dyplomu MBA? Takie studia nie były w Polsce jeszcze zbyt powszechne.
Marek Moczulski: Rzeczywiście, kończąc studia w 1998 r. byłem jednym z pierwszych absolwentów MBA w Polsce. Moja decyzja o rozpoczęciu studiów była wypadkową kilku czynników. Chciałem przejść z finansów do zarządzania ogólnego, a to był najlepszy w tym czasie program MBA w kraju (nie mogłem sobie wtedy pozwolić na dłuższy wyjazd z Polski). Udało mi się też zrealizować jeszcze jeden cel, o którym głośno nie mówiłem – dwa lata po skończeniu studiów zostałem prezesem (Agros Holding SA – przyp. red.).
Dlaczego zdecydował się Pan na program Carlson School of Management ?
Bo był organizowany przez SGH i University of Minnesota. Ta druga jednostka, mimo że jest uczelnią stanową, jest jednym z lepszych uniwersytetów w Stanach Zjednoczonych. Gdy decydowałem się na studia MBA mieściła się w pierwszej dziesiątce w amerykańskich rankingach uznania.
Ktoś Panu zasugerował, że powinien Pan skończyć takie studia, by awansować? Czy w środowisku biznesowym na pewnym etapie jest to warunek konieczny?
Jeśli człowiek pracuje, ma już jakieś doświadczenia i chce je skonfrontować z teorią i praktyką stosowaną na całym świecie, to MBA jest bardzo interesującym kierunkiem, który to umożliwia. W moim środowisku studia MBA są postrzegane jako kolejny szczebel do pokonania. Co prawda nie daje on gwarancji awansu czy zatrudnienia, ale jest swoistą rękojmią, że jego posiadacz jest przygotowany do zarządzania lepiej niż ktoś, kto tego dyplomu nie posiada.
Studia MBA nie są tanie. Czy pracodawcy dofinansowują naukę, czy studenci sami opłacają czesne traktując to jako inwestycję w swój rozwój zawodowy?
W moim przypadku sfinansował to mój pracodawca. Wówczas pracowałem jako dyrektor finansowy w Shell Gas Polska, byłem członkiem zarządu. Mój przełożony wspierał mnie w rozwoju i zdecydował się opłacić mi te studia. Ale rzeczywiście kursy MBA nie należą do tanich. I mam tu na myśli dwa względy. Po pierwsze jest to duży koszt finansowy. Po drugie, trzeba mieć na uwadze to, że na tych studiach trzeba się skoncentrować i rozpoczynając je dobrze jest mieć już poukładane życie biznesowe. Jest to też poświęcenie wobec rodziny. Oprócz zajęć w szkole trzeba też poświęcić czas na przygotowywanie się do zajęć w domu. Nasz program był na tyle wymagający, że wiele osób nie dało rady go dokończyć, nie potrafiąc pogodzić ze sobą bieżących wymagań zawodowych z koniecznością zajętych weekendów i przygotowania się do zajęć w ciągu tygodnia.
Dużo czasu spędzał Pan wtedy na uczelni?
Te studia były dość obciążające. Na cztery weekendy w miesiącu, trzy spędzaliśmy na uczelni – od piątku do niedzieli wieczorem. Wolny mieliśmy zawsze tylko jeden weekend w miesiącu.
Kim były osoby, które z Panem studiowały?
Przekrój był olbrzymi. Były osoby z każdej możliwej branży: medycznej, przemysłu ciężkiego, elektronicznej, FMCG, osoby z wykształceniem technicznym, humanistycznym, medycznym… Każdy z nich cos wnosił do pracy zespołu, dzięki czemu te studia były tak cenne.
Taka różnorodność to zaleta czy wada?
Zaleta. Taka różnorodność daje perspektywę. Jak ktoś studiuje tylko finanse, to pewnie nie przeczyta nigdy o Henryku V czy o tym jak powstawało Imperium Brytyjskie. Ma wyłączoną wyobraźnię, a biznes to jest przecież wielka wyobraźnia. Życie jest bardzo bogate w różne zdarzenia i również w biznesie ta szersza perspektywa się przydaje. Studia MBA nie są zbiorowiskiem ludzi, którzy robią w życiu bardzo odmienne rzeczy. Tam wszyscy są ludźmi biznesu i mają podstawową wiedzę na temat jego funkcjonowania.
To czym studia MBA różnią się od zarządzania czy innych tego typu kierunków?
Różnica między zwykłymi studiami biznesowymi a MBA jest zasadnicza. W pierwszym przypadku w ławkach siedzą dwudziestokilkulatkowie, którzy słuchają profesora. Sam wykładowca pewnie nigdy niczego w życiu nie sprzedał ani nie kupił, a studenci nigdy w życiu nie pracowali w firmie. Więc te kilkadziesiąt osób, które siedzi na sali, ma ten sam zasób doświadczeń, czyli zerowy. Na MBA mamy ludzi, którzy mają minimum kilka lat doświadczenia w biznesie i zazwyczaj minimum pierwszy stopień menadżerski za sobą, co oznacza, że podejmowali już w życiu decyzje biznesowe i potrafili ocenić ich skutki.
A Pan czego nauczył się na tych studiach?
Idąc na studia bardzo dużo już wiedziałem o funkcjonowaniu przedsiębiorstwa, gdyż pracowałem w firmie, która zajmowała się zawodowo finansami, a ja musiałem rozumieć cały proces jej działania. Często jednak brakowało mi teoretycznej podbudowy, która właśnie dały mi te studia. Na zajęciach rozważaliśmy sytuacje z przedsiębiorstw działających na całym świecie. Po zagadnieniach teoretycznych omawialiśmy zaś konkretne przypadki problemów, z którymi musiały sobie radzić firmy z Niemiec, Japonii, Korei.
Pamięta Pan jakieś konkretne przykłady?
Przypomina mi się np. słynny przypadek Benettona. Chodziło o to, by usprawnić proces produkcji swetrów. Wszystko zaczyna się od owcy, która biega po polu. Ktoś musi ja ostrzyc, następnie kolejna osoba musi te włóczkę pomalować, potem maszyny dziergają z niej sweter. To jest cały proces. Na studiach uczyliśmy się jak takie procesy usprawniać. Benetton na początku działalności najpierw kolorował włóczkę, a potem swetry były dziergane już z konkretnych kolorów. Prezesi doszli jednak do wniosku, że sprawniej będzie najpierw wydziergać sweter, a dopiero potem go pofarbować.
Czy na studiach MBA można nauczyć się bycia liderem?
MBA to nie jest kurs liderowania. Wydawałoby się, że wszyscy studenci MBA w swoich firmach zarządzają, więc są liderami, ale to nieprawda. Część z nich jest jedynie sprawnymi administratorami. Kurs MBA daje teoretyczną i praktyczną podbudowę bycia dobrym administratorem biznesu. Na takich studiach można wykształcić styl postępowania, ale nie talent do bycia liderem. Rzecz w tym, że czasami ludzie tłamszą w sobie te cechy liderskie. Są nieśmiali albo nie potrafią uzewnętrznić swoich liderskich talentów. Ci, którzy te cechy mają, ale ukryte, mogą się na tych studiach nauczyć jak bardziej je eksponować.
Przy okazji studiów MBA dużo się mówi o networkingu, czyli o możliwości budowania sieci kontaktów. Czy Pan dostrzega to jako atut tych studiów?
W Polsce to jest bardziej hasło. Chociaż ja mam jedną pewność. Jeśli chcę kogoś zatrudnić, to wiem że jak ktoś wpisze mi w swoim CV WEMBĘ, to ja już pewnych pytań nawet nie będę zadawał. Raczej patrzę już wtedy osobowościowo czy ta osoba mi odpowiada, bo sam dyplom ukończenia tych studiów daje mi pewnego rodzaju rękojmię.
To na koniec proszę powiedzieć o sukcesie, który udało się Panu osiągnąć pisząc pracę zaliczeniową wieńczącą studia MBA.
Moja praca zaliczeniowa polegała na tym, że wraz z grupą studentów opracowywaliśmy wdrożenie na polski rynek jednego produktu z dziedziny farmacji, co w praktyce okazało się niesamowitym sukcesem. Wśród studentów był jeden z pracowników tej firmy i to on zaproponował, byśmy zrobili coś, co może mieć wartość praktyczną. Nasz projekt został wykorzystany przez właściciela firmy i okazał się hitem na skalę międzynarodową. Firma która wprowadziła ten plan jest teraz warta miliardy złotych.
***
Marek Moczulski jest prezesem zarządu firmy Bakalland SA. Wieloletnie doświadczenie menadżerskie zdobywał m.in. w ZPC Mieszko SA (Prezes Zarządu i Dyrektor Generalny), Agros Fortuna Sp. z o.o. (Prezes Zarządu i Dyrektor Generalny), Shell Gas Polska (Kontroler Finansowy, Dyrektor Finansowy i Członek Zarządu). W latach 1998 r. ukończył kurs MBA Carlson School of Management prowadzony we współpracy ze Szkołą Główną Handlową w Warszawie. Uniwersytet w Minessocie jest teraz partnerem studiów MBA odbywających się w WU Executive Academy w Wiedniu. Absolwenci programów MBA na SGH (WEMBA) zostali włączeni do grona absolwentów uczelni wiedeńskiej tworząc wielką sieć networkingową.