44r. p.n.e., rok śmierci Cezara, był niespokojny, obfitował w różne znaki na niebie i ziemi. W końcu lipca nad Rzymem, przez siedem dni w jedenastej godzinie dnia, czyli około szóstej po południu, w północnym rejonie nieba wschodziła kometa tak jasna, że widać ją było bez trudu w dziennym świetle. Działo się to podczas igrzysk wyprawionych przez Oktawiana na cześć Wenus Rodzicielki i zamordowanego w idy marcowe Juliusza Cezara. Jak po latach zapisał w „Pamiętnikach” sam Oktawian August: „Lud uwierzył, że gwiazda ta zwiastuje, iż dusza Cezara zaliczona została w poczet bogów nieśmiertelnych”. Swetoniusz ujął to prościej: „Uwierzono, że to dusza Cezara przyjętego do nieba”.
Nie było w tym nic, jak na owe czasy, niezwykłego. Już w starożytnym Egipcie gwiazdy uważano za ba, czyli dusze zmarłych. W Grecji podobny pogląd głosili pitagorejczycy, zgodnie z mitologią jednak los ten zastrzeżony był tylko dla herosów. W konstelacje gwiazd zamienieni zostali po śmierci: Herkules, Perseusz i Andromeda oraz boscy Bliźniacy – Kastor i Polluks. „Całe niebo prawie ludźmi jest zapełnione” – zdumiewał się Cyceron w „Disputationes tusculanae”. W „Śnie Scypiona” zaś przyznawał prawo do niebiańskiego bytowania (i świecenia przykładem, w dosłownym tego słowa znaczeniu) wszystkim, którzy będą „zachowywać, wspomagać i powiększać ojczyznę”.
Wkrótce jednak wiara w świetlaną przyszłość zmarłych uległa demokratyzacji. Oto przykład z Grecji. W inskrypcji z Amorgos młody człowiek zwraca się do swojej matki: „Nie płacz, na cóż ci łzy?