Według komisarza ONZ ds. spraw uchodźców w 2013 r. został pobity rekord. 3,2 proc. ludzkości – 232 mln ludzi – nie mieszka w krajach swego urodzenia, o 60 mln więcej niż na początku XXI w. W obu Amerykach 72 mln, w Azji – 71 mln. Około połowy bieżeńców osiadło w dziesięciu krajach – w USA 45 mln, w Rosji 11 mln, w Niemczech 9,8 mln, a następnie w: Arabii Saudyjskiej, Emiratach, Wielkiej Brytanii, Francji, Kanadzie, Australii, Hiszpanii. Emigrują głównie Azjaci i Latynosi. Nie tylko z Południa na zamożną Północ (136 mln), ale i z Południa na rozwijające się Południe (96 mln).
Ponadto „w drodze” wbrew swej woli – z powodu wojen, głodu, przeludnienia lub suszy – jest na świecie 46,3 mln ludzi. W Libanie na 1000 mieszkańców jest 257 uciekinierów z sąsiednich krajów – Palestyny, ale i z Syrii czy Iraku, gdzie szaleje Państwo Islamskie (PI). Niemiecki minister spraw wewnętrznych Thomas de Maizière alarmuje, że w Libii na przerzut do Europy czeka milion uciekinierów z Afryki Północnej. Tysiące już potonęły w morzu. Ale samo ratowanie tonących nie rozwiąże problemu, mówi europolityk Elmar Brok, bo w drodze przez Saharę umiera więcej ludzi, niż ich tonie w drodze do Lampedusy. „Trzeba zestroić politykę wewnętrzną, zagraniczną i rozwojową UE”. Jednak śródziemnomorska katastrofa humanitarna budzi w Europie poza litością także strach przed nawałą niechcianych ludzi. W lutym „Daily Mail” podała za brytyjskim wywiadem, że PI chce wypchnąć na morze pół miliona uciekinierów, w tym także swoich zamachowców.
Dramat libijski wybuchł po upadku reżimu Kadafiego w 2011 r., który nie dopuszczał afrykańskich uciekinierów do wybrzeża, internując ich i odsyłając z powrotem. Jednak napór na granice UE trwa od dawna.