W ramach kolejnej dobrej zmiany marszałek Sejmu nie wyraził zgody na upamiętnienie 95. rocznicy III powstania śląskiego skromną wystawą w gmachu parlamentu. Wystawa była propozycją świętochłowickiego Muzeum Powstań Śląskich i miała skłonić parlamentarzystów do zatrzymania się przez chwilę nad wydarzeniami, które niespełna wiek temu dały odradzającej się Polsce najbardziej uprzemysłowiony region w Europie.
„Sfrunął na Śląsk orzeł biały” – miał zachęcać proponowany tytuł. Piękny, nieprawdaż? Prawdaż. I pal licho honorowy patronat marszałka, który według zamysłu projektodawcy swoim urzędem miał ową wystawę troskliwie otoczyć. Przede wszystkim chodziło o pokazanie śląskiego zrywu ku Polsce, po blisko 600 latach oderwania tej ziemi od Macierzy – w tym 180 lat trwania pod pruskim (niemieckim) panowaniem. To prawdziwy cud, że polskość tu przetrwała, a Polska – którą jeszcze kilka lat po pierwszej wojnie traktowano jako państwo sezonowe – stała się atrakcyjna dla pragmatycznych Ślązaków. Cud tym większy, że wcześniej niemal każde nasze romantyczne zrywy narodowe – 1794, 1830, 1863 – kończyły się klęską. Warszawa'44 spina to pasmo krwawą, pięknie rzeźbioną klamrą.
Tymczasem tuż po parszywej wojnie, po której z frontów ściągają na swoje ziemie „żywe trupy”, naród zwycięża. Najpierw w grudniowym postaniu wielkopolskim, którego jednym z przywódców był Wojciech Korfanty, późniejszy dyktator III powstania śląskiego. Później na Śląsku. Może to nie była efektowna wiktoria militarna. Może owi pragmatyczni Ślązacy przelewali swoją krew z rozsądkiem pozbawionym romantycznych porywów. Jednak w wymiarze politycznym było to zwycięstwo, jakich w naszej historii mało. Śląskie bitwy potrafiliśmy przy dyplomatycznych stolikach przekuć w sukces.
Tak sobie myślę – co marszałkowi Markowi Kuchcińskiemu nie pasowało? Może myśli i mówi Janem Pospieszalskim, który uważa, że śląską przestrzeń historyczną być może zawładnął mentalnie Ruch Autonomii Śląska. Mało, że nią rządzi – narzuca nam tu swoją „wizję wrażej propagandy”, prezentując interesy „ukrytej opcji niemieckiej”, jak mówi klasyk. Na antenie TVP i portalowi wPolityce.pl mówił niedawno: „Te pozornie niewidoczne kroki układają się w kierunku Niemiec, w kierunku oderwania Śląska od polskości, zakwestionowania jego związku z Macierzą i budowania separatyzmu”. Ten ruch ma, rzecz jasna, swoich możnych sponsorów za zachodnią granicą.
Wszyscy wiedzą, co myślę o działaniach, planach i urojeniach autonomistów. Trąbię o tym na lewo i prawo. Jeżeli popatrzeć na wpisy – jedzą mnie na śniadanie, a późnym wieczorem dziadulstwem się podcierają. Ale pusty śmiech mnie bierze na myśl, że zza Odry i Nysy Łużyckiej płynąć miałyby dla nich dutki na rozsadzenie mocarnej Polski. Powiem szczerze – gdybym żył w II Rzeczpospolitej, to martwiłbym się losami polskiego Śląska. Wtedy granica polsko-niemiecka przechodziła przez śląskie miasta, hasioki i podwórka.
Ale mieliśmy przecież rok 1945 – granica przesunęła się hen, na Zachód, a między tymi, którzy śnią o autonomii, a wrażymi Germanami jest olbrzymia przestrzeń żywiołu czysto polskiego. To Dolny Śląsk z Wrocławiem, Ziemia Lubuska z Zielona Górą, Pomorze Zachodnie ze Szczecinem – tutaj w 1945 r. wszystko zaczęło się od nowa. Zresztą na dzisiejszym Śląsku, patrząc tylko na korzenie mieszkańców, gdzieś w trzech czwartych też!
A że ktoś ma inne spojrzenie na powstania śląskie, inne niż nasze bogoojczyźniane, narodowe? Niech ma, warto rozmawiać. Dla nas to cudowny zryw narodowy. Kiedyś dla Niemców była to rebelia na ich zachodniej granicy, zakończona amputacją bardzo bogatego regionu. Dla wielu rdzennych Ślązaków była to wojna domowa, bo i taka też była. I co, Polska od takich rozmów się rozleci?
Prawie wiek temu „Sfrunął na Śląsk orzeł biały”. Przecież to miód na historyczną politykę PiS. Ta wystawa mogła być śląskim balsamem na ciągle krwawiące narodowe rany. W Sejmie pokazałaby się dobra zmiana, jakich mało. A tu dup – spadł marszałkowski szlaban. Zamiast historii mamy histerię. Ślązakom po raz kolejny pokazano ich miejsce w szeregu. Nie rozumiem tylko, dlaczego i ja w nim tkwię na dodatek.
„Czerwone słoneczko” nad marszałkiem Kuchcińskim jeszcze nie zaszło, ale coś mi się widzi, że zmierza tu ku zachodowi… Dobre zmiany są dobre, jak są dobre. Jak obracają się o 60, 90, 120 stopni. Ale w końcu osiągną stopień 360…