Na dobrą sprawę polskie dzieje XX w. w najpopularniejszym ujęciu spotykają się z tym, co działo się na świecie, tylko przy okazji dwóch wielkich wojen. Jedynie w tych przypadkach daje się w świadomości dziejopisów zauważyć organiczne połączenie tego, co zdarzyło się w Polsce, z tym, co w innych częściach świata. Tymczasem, jeśli spojrzeć na XX w., wszystkie wielkie wydarzenia w historii kraju, z wyjątkiem wyboru Jana Pawła II na papieża i powstania Solidarności, były po prostu wariantem tego, co można było zaobserwować w innych krajach, częścią szerszego trendu, który kształtował daną epokę. Zmiana zaś najczęściej przychodziła z zagranicy.
Rok 1918
Z punktu widzenia myśli państwowej nie były dobrze przemyślane obchody 150. rocznicy urodzin Józefa Piłsudskiego (grudzień 2017 r.) jako powód zwołania Zgromadzenia Narodowego, które miało rozpocząć obchody 100-lecia niepodległości. Wybór terminu pokazywał jak na dłoni polskie podejście do dziejów: widzi się je poprzez historie liderów, a nie państwa, poprzez wewnątrzpolskie, nawet bardzo prywatne wydarzenia, w oderwaniu od historii powszechnej. Już nawet rozdzielenie na historię Polski i powszechną (jakbyśmy byli poza nią) jest sztucznym zabiegiem, który uczy Polaków złej historii, buduje mity, a w konsekwencji także słabo przygotowuje do polityki.
Po pierwszej wojnie światowej dominująca była tendencja do rozpadu imperiów, a na ich gruzach powstawały państwa narodowe. Gdyby przetrwały potęgi imperialne, nic by nie pomógł Józef Piłsudski – w najlepszym razie poprowadziłby Polaków do kolejnego nieudanego powstania. Z wyjątkiem Czechosłowacji i Jugosławii powstawały państwa narodowe. Polska niepodległość wpisała się w szerszy kontekst. Podejście Piłsudskiego – budowy większego federacyjnego państwa, obejmującego kilka narodów – było wówczas mało popularne, oznaczało powrót do historii.