Na weimarskie Niemcy często patrzy się przez pryzmat tego, co było potem – ustawy norymberskie, wrzesień ’39, Holokaust… Z tej perspektywy kulawa, ale jednak demokracja była o wiele mniej groźna dla świata niż III Rzesza. Ale przychodząc do władzy w 1933 r., Hitler odziedziczył cały arsenał narzędzi przeciw „państwu sezonowemu”, jak Polskę określono w 1932 r.
O wojnie myślano od początku. „W poufnych memoriałach i wytycznych stwierdzano (…) już w 1919 r., że w interesie Niemiec leży (…) osłabienie Polski, a nawet (…) całkowity jej rozpad” – pisał Janusz Sobczak, który przed laty badał niemieckie archiwa dla Instytutu Zachodniego. I tak gen. Hans von Seeckt, dowódca Reichswery, deklarował, że fakt istnienia Polski jest dla Niemców nie do zniesienia, że „musi ona zniknąć i zniknie”. Trzy lata później jeden z dokumentów niemieckiego MSZ – czyli Auswärtiges Amt – zakładał, że kwestii korytarza nie można rozwiązać inaczej niż siłą. Jeszcze w 1929 r. polski szpieg Jerzy Sosnowski uzyskał dostęp do planu agresywnej wojny przeciw Polsce.
Niemcy mogły być osłabione i upokorzone, ale nie mogły zapomnieć o części Wielkopolski, Śląsku, a przede wszystkim o Gdańsku i o Pomorzu, które oddzielało Prusy Wschodnie od Rzeszy. Wiele miesięcy przed dojściem Hitlera do władzy „Ilustrowany Kuryer Codzienny” pisał: „Znamy nastroje niemieckie i wiemy, że tak samo socjaliści, jak i skrajni nacjonaliści, pragną ponownego zaboru ziem polskich, jeżeli już nie rozbioru całkowitego Polski, którą niemiecka nauka państwowa uważa za przeszkodę do rozszerzenia panowania Niemiec na wschodzie Europy”.
Oddolnie i spontanicznie
Początkowo oceniano, że potencjał Polski przerasta niemiecki.