Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Prawdziwa historia 4 czerwca 1989 r. – i jej kontynuacje

Obchody rocznicy 4 czerwca 1989, Gdańsk Obchody rocznicy 4 czerwca 1989, Gdańsk Jakub Porzycki / Agencja Gazeta
Odpowiedzialna historiografia nigdy nie sprowadza się do jednego wybranego dnia, ale musi uwzględniać to, co było wcześniej, i to, co zdarzyło się później.

Motto 1: Podczas obrad Okrągłego Stołu władza (komunistyczna) podzieliła się władzą z własnymi agentami (A. Gwiazda, A. Zybertowicz)

Motto 2: Ta data trwale podzieliła Polaków: dla jednych jest symbolem bezkrwawego zwycięstwa z komunistami (...), dla drugich oznacza zatrzymanie na wiele lat procesu oczyszczania naszego życia publicznego z pozostałości po dawnym ustroju. (...) Dla pierwszych największym bohaterem przemian przełomu lat 80. i 90. jest Lech Wałęsa, drudzy widzą w nim głównie niepotrafiącego przyznać się do współpracy z peerelowską Służbą Bezpieczeństwa hamulcowego procesu rozliczania komunistycznych zbrodniarzy (J. Bukowski, wprawdzie obiektywnie, tj. po stronie drugich).

Motto 3: W 30. rocznicę wyborów 1989 r. nie ma czego świętować, warto jednak pamiętać, że Polacy gremialnie odrzucili wtedy PRL, a zdrajcy, którzy oszustwem przejęli władzę, bardzo Polsce zaszkodzili i do dzisiaj starają się to robić (R. Broda).

Dobra zmiana jak u Barei

Są dni zwykłe i ważne, a nawet najważniejsze. Dzisiaj (piszę to 5 czerwca) jest dzień zwykły. 2 czerwca 1979 r. był dzień najważniejszy, tj. początek pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny. Dobra zmiana, jak w filmie Barei, uznała, że to wydarzenie miało miejsce 24 godziny później, tj. 3 czerwca, w wigilię dnia następnego, dzięki czemu 4 czerwca 1989 r. stał się dniem tylko ważnym lub też nawet zwykłym.

Pan Karczewski, patron i praktykant najgłębszej refleksji w obecnym Senacie, oficjalnie stwierdził (niemal ustawodawczo), że 30 lat nazad nie było wyborów, tylko plebiscyt. Nic więc dziwnego, że dobrozmieńcy raczej woleli świętować czerwcowy dzień o dacie wyliczonej z podzielenia sumy 2+4 przez 2, czyli właśnie 3 czerwca 2019 r., niż 30. rocznicę wyborów – p. Broda, prof. fizyki eksperymentalnej, a przeto i znawca konstytucjonalizmu, prawi o referendum z 1989 r.

Zanim doszło do wyborów 1989 r.

Odpowiedzialna historiografia nigdy nie sprowadza się do jednego wybranego dnia, ale musi uwzględniać to, co było wcześniej, i to, co zdarzyło się później. Przyjmijmy, że zaczynamy od sierpnia 1980 r. Z uwagi na drażliwość pewnych spraw operuję (do czasu) kryptonimami lub zmyślonymi nazwami. Jednym z bohaterów jest X. Jak ustalili kompetentni historycy, został przywieziony motorówką do Stoczni Gdańskiej przez funkcjonariuszy SB przebranych za robotników.

Wynajęci agenci sprawili, że został przywódcą strajku. Gdy władza zgodziła się na żądania płacowe, X chciał zakończyć protest. Wtedy ludzie gen. Iszczaka nakazali: „Kontynuujcie, X, niech zbiorą się siły antysocjalistyczne wszelkiej maści, to wtedy ich zgarniemy”. Po zakończeniu strajku powstał problem, co dalej: czy stworzyć jeden niezależny związek zawodowy, czy też poprzestać na organizacjach w poszczególnych instytucjach. SB dowiedziało się, że ta druga koncepcja jest lansowana przez późniejszego lidera „Solidarności Walczącej”, zakładającego, że każda komórka związkowa zostanie obficie uzbrojona, wszystkie jednocześnie powstaną (z kolan, to miało stać się popularne w przyszłości) i przepędzą komunę. Iszczak wolał nie ryzykować i sterując X, doprowadził do stworzenia jednego związku pod nazwą NSZZ „Solidarność”. Na wszelki wypadek zwlekano z rejestracją tej organizacji. X na żądanie Iszczaka sprokurował 10-milionowy strajk, co pozwoliło SB na sfotografowanie wszystkich protestujących.

Potem X został poinformowany przez ludzi Iszczaka, że w swoim czasie zostanie wprowadzony stan wojenny, on sam zostanie internowany w luksusowych warunkach, a potem otrzyma Pokojową Nagrodę Nobla. „Nie martwcie się, X, dla niepoznaki zrobimy kampanię przeciw wam, ale to nie będzie miało znaczenia dla decyzji Norweskiego Komitetu Noblowskiego, już obstalowanej”.

Tak też się stało. Ponieważ reżim Jaruzelskiego chciał za wszelką cenę wydobyć się z izolacji międzynarodowej po wprowadzeniu stanu wojennego, wykorzystano fakt, że politycy zachodni uzależniali przyjazd do Polski od możliwości spotkania z X., gdy do Polski przyjechał wiceprezydent USA G.D. Bush (starszy). Gdy X jechał samochodem na spotkanie z Bushem, nagle okazało się, że trzeba pokonać spory objazd z powodu remontu ulicy. X wpadł w panikę, że nie wykona zadania, ale kierujący ruchem (pułkownik przebrany za „drogowca”) wyjaśnił: „Spokojnie, wszystko zaplanowane, trochę pogadamy, a potem pojedziecie dalej. Tylko pamiętajcie, może uważnie notować w myśli to, co powie Bush, i zaraz meldować”.

Koledzy rzeczonego oficera byli tak sprytni, że potrafili wyprowadzić w pole wszystkie wywiady zachodnie. Jeden ze znajomych opowiadał mi, że wystąpienie X w Kongresie USA (15 listopada 1989 r.) oglądał w Tallahassee na Florydzie w domu znanego filozofia. Do dziś nie może zrozumieć naiwności kongresmenów i swego ówczesnego gospodarza oklaskujących X. Ale, jak się okazało, prawda zawsze wychodzi na jaw i wyzwala, co okazało się i w tym przypadku, ale dopiero po pewnym czasie.

Czytaj także: Drugi Cud nad Wisłą

Tak prawią zróżnicowani eksperci od historii

W związku z pierestrojką w ZSRR prominenci PRL powoli dochodzili do wniosku, że muszą pomyśleć o urządzeniu się w jakiejś nowej sytuacji, niekoniecznie polegającej na tym, że ich partia rządzi niepodzielnie. X stał się bardzo ważnym elementem tej układanki.

Zdrowe siły solidarnościowe zaczęły podejrzewać, że X coś knuje z Iszczakiem. Gdy padła propozycja rozmów w Magdalence, owe moce postanowiły powierzyć kierownictwo swojej delegacji dwóm bardzo bliskim, powiedzmy Y i Z, krewnym, na dodatek mającym kontakty w sferze lunarnej – niegdyś podwędzili księżyc, wprawdzie wirtualnie, ale to zawsze coś.

Wybór nie był przypadkowy, gdyż Y i Z odegrali bardzo istotną rolę w tworzeniu NSZZ „Solidarność”, ale X ich stale deprecjonował. Jeden z nich, mianowicie Z, obronił w 1980 r. pracę doktorską z prawa pracy, w której twierdził, że związki zawodowe w ZSRR nie mają sobie równych w walce o prawa ludzi pracy. Jak się okazało, musiał tak napisać (wedle świadectwa Y), aby wyrobić sobie pozycję jednego z liderów walki o wolność.

Reżim nie dał się nabrać i internował Z. Y pozostał na wolności i aby nikt się nie zorientował, co miało miejsce w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r., specjalnie usunięto patrole i czołgi z części znanej warszawskiej dzielnicy – mógł więc spokojnie udać się do kościoła, nie wiedząc, co się stało kilka godzin wstecz.

Wracając do negocjacji. Iszczak czuwał i postawił warunek, że X będzie szefem strony solidarnościowej albo nici z rozmów. Zdrowe siły musiały się zgodzić i tak doszło do rozmów przygotowawczych w Magdalence, a potem tych zasadniczych, czyli Okrągłego Stołu. Ich bezpośrednie skutki miały miejsce właśnie 4 czerwca 1989 r. – wynik tzw. wyborów, a w rzeczywistości referendum czy też plebiscytu, jest powszechnie znany, więc nie ma potrzeby, aby go jeszcze raz powtarzać. Tak czy inaczej – zgodnie z dobrze ugruntowanymi tezami m.in. p. Gwiazdy (też przedstawiciela zdrowych sił), p. Zybertowicza (socjologa), p. Bukowskiego (filozofa) i p. Brody (fizyka) komuniści pod wodzą Iszczaka i ich agenci pod wodzą X podzielili się władzą. Musi to być prawda, skoro zróżnicowani eksperci od historii tak prawią.

Czytaj także: 4 czerwca. Wielki dzień, trudne święto

4 czerwca, czyli prawda nas wyzwoli

Cała ta historia obrosła wieloma mitami, np. o powszechnej fraternizacji przy wódeczce. Nieprawda, bo nie dotyczyło to zdrowych sił, w szczególności Z. Y wyjaśnił: „Ja o tym wiedziałem, wiedziałem o tym oczywiście od brata. Więc Donald Tusk ma obyczaj kłamać i kłamie w każdej sprawie, także i w tej, chociaż oczywiście on w Magdalence nie był, był po prostu wtedy człowiekiem, no, powiedzmy, niespecjalnie ważnym”.

I tak doszliśmy do 4 czerwca 2019 r. Od razu zaznaczę, że cała poprzednia relacja (z wyjątkiem dat i miejsc) opiera się na doniesieniach (rzeczywistych i domniemanych) sporządzonych w IPN i analizach wspomnianych ekspertów. Rzeczywiste są też ostatnio zacytowane słowa, wypowiedziane przez Zwykłego Posła. Jest z tym jednak pewien problem. Otóż p. Tusk bynajmniej nie twierdził, że bezpośrednio widział Z (czyli L. Kaczyńskiego) pijącego wódkę w Magdalence, ale odwoływał się do autentycznych zdjęć, które nagle zniknęły w ostatnich oficjalnych prezentacjach.

Złośliwe zdradzieckie mordy wszelkiej maści znalazły owe fotki przeczące wyjaśnieniu serwowanemu przez J. Kaczyńskiego. Jasne, to o niczym nie świadczy, ponieważ ów kielonek był zapewne wypełniony wodą mineralną. Niestety, chociaż – jak mawiał Lec – prawda zawsze wychodzi na jaw, ale zaraz musi dawać nura – tym razem utrzymała się dłużej, bo znaleziono wywiad brata Zwykłego Posła, w którym jasno stwierdzał, że gorzałeczkę wtedy wypił, chociaż w niewielkiej ilości. Stosując znaną technikę przejścia do granicy w analizie matematycznej, można stwierdzić, że Z nic nie wypił, ponieważ ów mały wypitek można potraktować jako epsilon, a więc wychodzi na to, że Z. nic nie wypił. Taka jest prawda, cała prawda i tylko prawda, która nas ciągle wyzwala.

Czytaj także: Rady Donalda Tuska, czyli Gdańsk wolności, samorządności i solidarności

Niektórym trudno pojąć, co się zdarzyło 30 lat temu

Tak czy inaczej – nie było żadnego powodu, aby w Europejskim Centrum Solidarności świętować 4 czerwca 2019 r., bo nie było czego. Pan Piotr Duda miał stuprocentową rację, że dzień wcześniej zorganizował konferencję z okazji 40. rocznicy dnia najważniejszego (patrz wyżej), chociaż Jan Paweł II nie nawiedził wtedy Gdańska.

Na rzeczonej konferencji pojawili się p. Morawiecki i p. Gliński, ale nie byli zbyt rozmowni. Pani Dulkiewicz, prezydent Gdańska, zobaczywszy p. Morawieckiego w miejscu ogólnie dostępnym, zaprosiła go ustnie do ECS, ale na wydarzenie następnego dnia. Reakcji nie było, być może z tego powodu, że pan premier bardzo szczelnie był otoczony ochroniarzami i trudno mu było się zorientować, co dzieje się na zewnątrz kordonu.

Pan Karczewski połajał p. Dulkiewicz, że przecież nie zaprasza się najważniejszych osób w państwie na ulicy, ale zapomniał, że sam (inni dostojnicy też) otrzymał inwitację w kwietniu – nie odpowiedział, zapewne z powodu bycia w stanie najgłębszej refleksji. Dodam, że tym człowiekiem w Tallahassee byłem ja sam i rzeczywiście nie mogłem się nadziwić reakcji bezpośrednich słuchaczy i mojego gospodarza, ale zgoła nie takiej, jaką chcieliby widzieć dobrozmieńcy, np. p. Kownacki, rechoczący, gdy ktoś wspomni o międzynarodowym uznaniu dla p. Wałęsy, oraz zdruzgotany tym, że p. Frasyniuk fraternizuje się z p. Kwaśniewskim.

Cóż, ludzie, którym przerost gruczołów politycznych utrudnia percepcję rzeczy przeszłych i teraźniejszych, nie mogą pojąć, że jego kontakty międzynarodowe (p. Kownacki zapewne popisze się kolejną bzdurą i zapoda, że wszystko było kontrolowane przez SB) miały fundamentalne znaczenie dla tego, co w końcu się stało 4 czerwca 1989 r. Historię o utrudnianiu spotkania Bush–Wałęsa opowiadał B. Geremek, towarzyszący pierwszemu.

Lech Wałęsa w 1989 r.: Jestem człowiekiem ewolucji

Gry z Tuskiem

Przy okazji prowadzi się dalsze gry powyborczo-przedwyborcze. Pan Bukowski, dr filozofii, co jeszcze raz podkreślam, obwieścił: „[Tusk] Efektowny deklamator, bezsilny kandydat na przywódcę totalnej opozycji i żałosny nieudacznik polityczny”. Autor tych słów, niewątpliwy koryfeusz akademicki, zapomniał dodać, że p. Tusk przegrał z kretesem z p. Szydło i p. Saryuszem-Wolskim w stosunku 27:1 (ten wynik trzeba właśnie tak podawać). Ten ostatni, dalej kroczący jak jednoosobowa uroczysta procesja, wyprodukował kompozycję fotek składającą się ze zdjęcia Tuska otoczoną wianuszkiem podobizn Adolfa Hitlera, a p. Bonkowski, senator, najwyraźniej przyboczny p. Karczewskiego, opublikował na Facebooku zestaw przedstawiający przewodniczącego Rady Europejskiej, a obok archiwalne zdjęcie z przemówienia rzeczonego Führera. Pan senator co prawda sam zdjęć nie „skleił”, ale udostępnił bez wahania. „Kliknąłem i poleciało”.

Pani Pawłowicz zapytała, czy uczestnicy „parady profanatorów i bluźnierców nie maczali w tym [pożarze kościoła] swych nienawistnych rączek? Prokurator powinien zbadać też ten wątek”. Jeden z anonimowych komentatorów napisał (opuszczam dwa słowa): „Nie, pani Krysiu. To … tak dymał …, że aż iskry poszły”.

Pan Ziemkiewicz, prawdziwy heteroseksualny macho, najpierw wzywał do strzelania do LGBT, potem panisko nieco złagodniało i poprzestało na apelu o wojnę z tęczowymi faszystami. Pan Bukowski, demonstrując filozoficzną pasję, zadał retoryczne pytanie: „Czy ktokolwiek szkodzi Polsce w ostatnich latach bardziej niż Lech Wałęsa?”. Odpowiedział na nie jeden z jego anonimowych akolitów: „Najbardziej zaszkodziła Polsce komuna. Cala reszta, również personalnie, jest rezultatem tej dżumy. Bolek to pyskaty narcyz, który uwielbia, gdy jest o nim głośno. Najgorsi i najbardziej niebezpieczni są jednak cisi podsrywacze. Tusk i jego mafia, Michnik ze swoją, WSI (nadal ma spore wpływy i olbrzymie pieniądze), B′nai B′rith. Wałek wygląda przy tych wyliniałych lwach jak ryczący komar”. Rzeczony dr filozofii bezwarunkowo zgodził się z tą diagnozą, oznajmiając: „W samo sedno”.

Jan Hartman: Pod tym znakiem, znakiem tęczy, zwyciężymy!

Wałęsy nie da się wygumkować

Nie jestem fanem p. Wałęsy – nie głosowałem na niego w wyborach prezydenckich. Nie podoba mi się jego dewocja i wypowiedzi nie raz trącące homofonią i antysemityzmem. Wraz z wieloma innymi uważam, że przyczynił się do rozbicia solidarnościowego ruchu. Zapewne były tego rozmaite przyczyny, ale koincydencja pojawienia się u jego boku braci Kaczyńskich oraz początku tzw. wojny na górze jest interesująca.

Nie wypowiadam się na temat jego współpracy z SB. Wiadomo, że takowa miała miejsce na początku lat 70., ale potem sytuacja miała się zmienić. Rewelacje oznajmiane np. przez pp. Cenckiewicza i Gontarczyka są podejrzane. Obaj opublikowali, w swej książce „SB a Wałęsa”, kopię dokumentu przydzielającego Wałęsie mieszkanie, a p. Gontarczyk zapewniał (w wywiadzie telewizyjnym), że jest to dowód na to, że Wałęsa był gratyfikowany za współpracę z SB. Okazało się, że był to przydział na lokal ze wspólną kuchnią i łazienką w hotelu robotniczym, a więc dość wątpliwa zapłata.

Dziwnym trafem obaj autorzy bez zastrzeżeń ufali dokumentom wytworzonym przez SB w sprawie Wałęsy, ale mniej zeznaniom osób, które przeczyły tym materiałom. Tedy wolno sądzić, że sprawa jest co najwyżej kontrowersyjna. Natomiast rola Lecha Wałęsy w historii jest niekwestionowalna i wszelkie próby „wygumkowania” go z niej są poczynaniami politycznych najemników, inspirowanych dyrektywami przywódców tzw. dobrej zmiany, m.in. dla uprawnienia srebrnego developingu i swobodnego obracania pokościelnymi gruntami. Pytanie do wahających się: czy rzeczywiście chcecie żyć w kraju rządzonym przez takich milusińskich i z taką propagandą trafiającą w sedno sedna? Dalsze pytania za tydzień.

Adam Szostkiewicz: Co obraża „Boga i wierzących”?

Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną