Rano 2 września zatrudniony w austriackim sztabie generalnym pisarz Kurt Schneller co prawda już wiedział, że armia Austro-Węgier otrzymała rozkaz opuszczenia Lwowa, ale nie otrzymał meldunku, że Rosjanie zajęli miasto. Komunikat, który sformułował, miał stać się w Austrii przysłowiowy: „Lwów ciągle w naszych rękach”. Wojska c.k. monarchii nie popisały się ani na placu boju, ani za frontem, gdzie specjalizowały się w doraźnych egzekucjach ukraińskich chłopów podejrzewanych o sprzyjanie Rosjanom.
Jeszcze 18 sierpnia hucznie obchodzono urodziny cesarza Franciszka Józefa; artyści teatru miejskiego (wystawiającego dramat „Za wolność i wiarę”, osnuty na motywach powstania styczniowego) robili na ulicach zbiórkę na rzecz Polskiego Skarbu Wojskowego (wydano w tym celu specjalne cegiełki), rektor uniwersytetu prof. Stanisław Starzyński podjął się wyekwipowania na własny koszt szeregowca Drużyn Bartoszowych, a na Dworcu Głównym Komitet Pań częstował żołnierzy napojami, przekąskami i tytoniem. Jednak w ostatnim dniu sierpnia na wieść o zbliżaniu się Rosjan Lwów opanowała panika. Kto tylko mógł sobie na to pozwolić, ruszał na zachód. Wiele urzędów, w tym namiestnictwo Galicji oraz banki, ewakuowano. Prezydent miasta Józef Neumann udał się do Krakowa w sprawach służbowych. Szacuje się, że miasto mogła opuścić nawet jedna czwarta mieszkańców, choć z drugiej strony przybyło też wielu uciekinierów ze wschodu. Rosjan poprzedzała reputacja okrutnych azjatyckich barbarzyńców, a przy tym notorycznych sprawców antyżydowskich pogromów. „Widmo olbrzymiego Kozaka przysłoniło horyzont” – zanotował pamiętnikarz. Niektórzy – złośliwa plotka twierdziła, że głównie Żydzi – usiłowali chronić swoje domostwa, wystawiając w oknach prawosławne ikony.