Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Jadalnia w garażu, kościół w stodole

Peerelowska architektura Podhala

Szkielet budowy. Szkielet budowy. Hans-Joachm Ort
Podczas odpoczynku na Podhalu warto przyjrzeć się peerelowskim domom. Ich dziwne proporcje wynikają z walki kapitału z socjalistycznymi przepisami.
Wysokie dachy dawały szansę na umieszczenie w powstałej dzięki nim „nieużytkowej powierzchni mieszkalnej” niemałej liczby gości.Hans-Joachm Ort Wysokie dachy dawały szansę na umieszczenie w powstałej dzięki nim „nieużytkowej powierzchni mieszkalnej” niemałej liczby gości.

Wielka hossa turystyczna przyszła na Podhale bezpośrednio po Październiku 1956 i trwała przez całą epokę gomułkowską. W 1957 r. przyjechało pod Giewont 830 tys. gości, a dekadę później prawie 2,5 mln. Nie było ich gdzie umieścić, zwłaszcza że państwo wykazywało się indolencją w zapewnieniu potrzebnej infrastruktury i ostatnią inwestycją w tzw. bazę otwartą był oddany w 1958 r. Dom Turysty. Jedynym wyjściem było przyzwolenie na budownictwo prywatne przeznaczone dla gości.

Rozpoczęte na przełomie lat 50. i 60. masowe budowanie przyspieszyło w połowie dekady wraz ze wzrostem liczby gości i jednoczesnym zakazem stawiania domów wczasowych przez uspołecznione instytucje, skazane tym samym na zakup lub dzierżawę pensjonatów od prywatnych właścicieli. Z pieniędzmi, pochodzącymi z funduszy socjalnych, się nie liczono. MSZ i Huta im. Lenina tak się licytowały o willę Albion, że właścicielka otrzymała (od huty) zamiast żądanych 600 tys. – 1,9 mln zł. Za wynajęcie na jeden sezon płacono bez targowania się nawet 25 proc. wartości pensjonatu. Przy takiej skali zysków do końca dekady powstało ponad 1000 nowych domów. Powielono złe doświadczenia z II RP – chaotyczną, ciasną zabudowę, spekulację, napływ inwestorów zamiejscowych zainteresowanych zyskiem, a nie walorami kulturowymi regionu.

Zarówno miejscowi, jak i przyjezdni napotykali bariery: brak terenów budowlanych, ograniczenia wynikające z ochrony przyrody, długotrwałe procedury. Doprowadziło to do sytuacji, w której kreatywne naginanie przepisów regulujących gospodarowanie gruntami stało się w Zakopanem wręcz zawodem. Błyskawicznie powstawały „deweloperskie firmy rodzinne”, w których przedsiębiorczy przedstawiciel familii budował kilka domów dla „siebie, brata, ciotki, babki”, a w praktyce – na sprzedaż.

Polityka 39.2019 (3229) z dnia 24.09.2019; Historia; s. 60
Oryginalny tytuł tekstu: "Jadalnia w garażu, kościół w stodole"
Reklama